Bliska współpracowniczka prezesa NBP, pełniąca funkcję dyrektora marketingu ma według wyliczeń „Gazety Wyborczej” wraz ze wszystkimi dodatkami zarabiać niemal 80 tys. złotych. Senator PiS Jan Maria Jackowski wystąpił do Adama Glapińskiego z prośbą o wyjaśnienia czy to prawda i o to jakie są kwalifikacje tych osób. Co ciekawe senator uzasadniał swą ciekawość... pytaniami, które w tej sprawie dostaje od wyborców. Również wicepremier Jarosław Gowin pytał „Jakie kompetencje przemawiają za tak szokującym poziomem zarobków”. Te wszystkie wypowiedzi pokazują, jak poważnym problemem dla obozu „Dobrej zmiany” są doniesienia o zarobkach w NBP.

PiS bowiem bardzo boi się tego, by nie przykleiła się do niego łatka partii aferalnej. Dlatego, gdy dotychczas działo się cokolwiek niebezpiecznego dla niej, szybko reagowała. Gdy poseł PO ujawnił wielkie nagrody, jakie przyznawała sobie i ministrom premier Beata Szydło, PiS zareagował obniżeniem uposażeń posłów i samorządowców, tłumacząc, że do polityki nie idzie się dla pieniędzy. Gdy PSL przeprowadził akcję „sami swoi” pokazując, że radni PiS dorabiają w spółkach skarbu państwa setki tysięcy złotych rocznie, Jarosław Kaczyński najlepiej zarabiającym kazał wybierać –samorząd albo spółki. Cel zawsze był taki sam – nie dopuścić, by wyborcy pomyśleli, że PiS jest partią taką jak każda inna, i utwierdzić przekonanie, że to ugrupowanie ma ekstraordynaryjny moralny mandat do sprawowania władzy.

Teraz jednak PiS ma kłopot, ponieważ prezes NBP ma silnie zagwarantowaną w konstytucji niezależność i dobra zmiana, która go powołała, nie może mu nic zrobić. Mało tego, sam NBP robi wszystko, by sprawę zaognić, oskarżając swoich krytyków o... łamanie praw człowieka i twierdząc, że jawność pensji w NBP byłaby na rękę obcym wywiadom.

Paradoksalnie więc propozycja PO, by osoby piastujące kierownicze stanowiska w NBP musiały ujawniać swoje majątki jest dla PiS jakimś rozwiązaniem.

Oczywiście politycznie PiS byłoby na rękę urządzić coś bardziej populistycznego. Sęk w tym, że populizm w tym wypadku może się okazać bardzo szkodliwy. Nie mam bowiem najmniejszych wątpliwości, że prezes NBP powinien zarabiać dużo, nawet bardzo dużo, ponieważ strzeże on stabilności polskiej waluty i naszego systemu finansowego. Również dyrektorzy w NBP powinni mieć świetne pensje, ponieważ od ich decyzji naprawdę dużo zależy. Problemem nie jest to, że kadra kierownicza NBP dużo zarabia. Problemem jest to, że nie są jasne kryteria, według których dostaje się tak lukratywne stanowiska. I z tym – nie tylko w NBP – dobra zmiana ma coraz większy kłopot.