Były premier - o czym pisaliśmy w "Rzeczpospolitej" - systematycznie przesuwa granice politycznego zaangażowania. Ale nie może pełniąc swojej funkcji bezpośrednio wejść w polityczną dyskusję wyborczą. W sobotę przesunął granicę po raz kolejny, bo po raz pierwszy jednoznacznie odniósł się do liderów partyjnych w Polsce, apelując o ich wspólny udział w obchodach 100-lecia niepodległości.

Tusk akcentuje to, że totalna polaryzacja w obliczu geopolitycznych zagrożeń dla Polski jest niebezpieczna dla kraju. Mówił w sobotę, że nawet prezydenci Kosowa i Serbii po wspólnych rozmowach - na trudne tematy - nie musieli później dwa tygodnie tłumaczyć się z tego, że siedzieli obok siebie. Jednak silne akcentowanie jedności na 100-lecie niepodległości ma też warstwę polityczną. Tusk nie mógł w tych wyborach nikogo poprzeć. Ale apelując o jedność wszedł w polityczną dyskusję i bez tego.

Jego apel to próba zajęcia tematu, który miał być naturalny dla prezydenta Andrzeja Dudy. Jednak po klęsce projektu referendum trudno odnieść wrażenie, że ośrodek prezydencki wykreował jakąkolwiek jednoczącą narrację na 100-lecie niepodległości. Wręcz przeciwnie. Wieloma wypowiedziami prezydent zmierza ponownie w kierunku partyjnej ortodoksji swojego obozu politycznego. Politycy PiS przypominają też, że to premier Mateusz Morawiecki jako pierwszy zaproponował wspólny marsz liderów 11 listopada. Ale premier Morawiecki jest ostatnio na pierwszej linii partyjnego frontu, jako twarz kampanii samorządowej PiS. Tusk wpisuje się za to w jednoczący przekaz liderów młodej generacji w polityce - zwłaszcza Władysława Kosiniaka-Kamysza. Nie przez przypadek współprowadzącym spotkanie na Rynku był Miłosz Motyka, szef młodzieżówki ludowców stojący za internetową kampanią PSL.

Tusk wykorzystuje też pojawiające się coraz wyraźniej zmęczenie totalną polaryzacją, wyjątkowa brutalną i toksyczną kampanią samorządową, koncentracją hejtu i emocji w mediach społecznościowych. Jako polityk zawsze potrafił wyczuć społeczne emocje i w prosty sposób opowiadać o tym, czego potrzebują ludzie. Tak było z "ciepłą wodą w kranie", "polityką miłości" i nie tylko. Teraz przejmuje temat wyczuwając zmęczenie totalną wojną, która trwa z nową intensywnością od 2015 roku.  Oczywiście w przypadku byłego premiera i lidera PO pojawia się zarzut o braku wiarygodności w takim przesłaniu. Ale pamięć o rządach Tuska - po premier Kopacz, Szydło i teraz rządach Morawieckiego - stopniowo mija. Za to euforyczna, entuzjastyczna reakcja przedstawicieli opozycji na krakowskim Rynku na pojawienie się byłego premiera pokazuje, że wyborcy "rdzeniowi" opozycji uważają Tuska za prawdziwego lidera.

Jako reporter relacjonowałem z bardzo bliska wszystkie kampanie wyborcze od 2010 roku, w tym objazd Polski przez Tuskobus w 2011 r. Wtedy bezpośrednie zaangażowanie Donalda Tuska w kampanię i podróż autobusem przez Polskę zapewniły Platformie zwycięstwo. Jednak skala wybuchu emocji - łącznie z płaczem niektórych wyborców - w Krakowie była i dla mnie zaskoczeniem. To też sygnał do innych liderów opozycji, zwłaszcza do budzącego dużo mniejsze emocje obecnego lidera PO, że Tusk tylko zyskał, a nic nie stracił na nieobecności w bieżącej polityce.

Sam Tusk niemal na pewno nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji co do powrotu i skali swojego zaangażowania. Ale systematycznie buduje warunki, w których ten powrót będzie dużo łatwiejszy. Krakowski spacer po Rynku tylko to udowodnił.