Strażnicy faktycznie mogli wyciągnąć pistolety lub paralizatory i pocztówki ściągnąć, bo od kilku dni mają prawo do noszenia broni. Stali się bowiem formacją mundurową.

Przy odrobinie wysiłku można zrozumieć, dlaczego straż marszałkowska dostała broń i paralizatory. W końcu jej głównym zadaniem jest ochrona parlamentu, a przecież w licznie przybywających do jego siedziby wycieczkach może zdarzyć się jakiś szaleniec, który będzie usiłował dokonać zamachu na życie jakiegoś posła. Teraz wycieczek wprawdzie nie ma, bo Sejm zmieniono w twierdzę, ale… na zimne trzeba przecież dmuchać. Ale jak osoba postronna może wnieść broń na teren Sejmu, skoro – podobnie jak na lotniskach – zanim do niego wejdzie, przechodzi szczegółową kontrolę bezpieczeństwa? Czyżby to sito było dziurawe? Czego lub kogo naprawdę boi się marszałek Sejmu i przedstawiciele PiS? Może broń i paralizatory są potrzebne, by okiełznać niepokornych posłów opozycji, którym przyjdzie do głowy okupacja sejmowej mównicy? A może do pacyfikacji jakiejś grupy, która zapragnie ułożyć się na kocach na korytarzu? Tego typu pytania można mnożyć w nieskończoność, bo przecież sejmowym urzędnikom zaszli za skórę też dziennikarze…

To nie wszystko. Lada moment straż marszałkowska dostanie nowe narzędzia. Dostęp do baz danych policji, ABW i innych służb, które na szeroką skalę dbają o bezpieczeństwo Polaków. Po co? Trudno wyczuć. Z dnia na dzień niewielka liczebnie straż marszałkowska stała się formacją elitarną z szerokimi uprawnieniami do inwigilacji obywateli. Parlament stał się najbardziej zmilitaryzowanym budynkiem w Polsce.

Takiej armii ochroniarzy nie ma nawet papież. Najmniejsze państwo świata i jego mieszkańców chroni licząca zaledwie 110 żołnierzy z bronią Gwardia Szwajcarska. Czyżby komuś zamarzyło się dorównać Ojcu Świętemu? W końcu nowa ustawa o straży marszałkowskiej przewiduje też, że marszałek powinien wydać zarządzenie w sprawie broni paradnej przysługującej funkcjonariuszom. Na razie mówi się o szabli, ale przecież można zastąpić ją halabardą…