To, czy Trybunał Konstytucyjny będzie odgrywał rolę, jaką przewidziano dla niego w ustawie zasadniczej, czy też będzie kolejnym przyczółkiem zdobytym przez partię władzy, nie zależy od tego, kto będzie siedział w fotelu prezesa Rady Ministrów. Również nie od tego, kto będzie premierem, zależeć będzie, czy reforma sądownictwa faktycznie usprawni wymiar sprawiedliwości, czy też będzie polegać na podporządkowaniu sądów partii rządzącej. Również nie od tego, kto będzie kierował pracami rządu, zależy, czy wprowadzone zostaną sensowne przepisy, które będą ograniczały możliwość powstawania monopoli na rynku medialnym, czy też będą ułatwiać wywieranie nacisku przez PiS na prasę. Nie, losy polskiej demokracji i ustroju nie są uzależnione od tego, czy polskim rządem będzie nadal kierować Beata Szydło, czy też Jarosław Kaczyński zdecyduje się na zmianę premiera. To samo dotyczy fundamentalnej decyzji, czy PiS będzie się dalej radykalizowało, czy też zacznie w bardziej umiarkowany sposób realizować swoje obietnice.

Ale nie wynika z tego, że zmiana premiera byłaby zupełnie pozbawiona znaczenia. Często politycy z obozu władzy przychodzą na ulicę Nowogrodzką, gdzie mieści się siedziba PiS, by poskarżyć się na Beatę Szydło. Największy bowiem dotychczasowy atut pani premier – lojalność wobec Jarosława Kaczyńskiego – z punktu widzenia efektywności sprawowania władzy staje się największym problemem. Wiele spraw w rządzie ślimaczy się dlatego, że dochodzi do frakcyjnych sporów, Szydło zaś niekiedy brak politycznej siły, by zmusić różne resorty do współpracy lub przynajmniej porozumienia. Gest konsultowania najważniejszych decyzji z Kaczyńskim sprawił, że wielu silnych graczy w ważnych sprawach udaje się wprost do prezesa PiS, omijając panią premier. Dlatego zmiana premiera może się okazać ważna dla PiS, jeśli chce ono rządzić i przeprowadzać swoje pomysły.