Porażka ta jest tym bardziej dotkliwa, że doszło do niej na trzech polach jednocześnie.
Po pierwsze, w starciu z Emmanuelem Macronem, którego zwycięski projekt był z założenia i demonstracyjnie antypolski. Prezydent Francji zdobywał sprzymierzeńców dla ochrony francuskiego rynku przed polskim hydraulikiem, krytykując działania Prawa i Sprawiedliwości.
Po drugie, w walce o pozostawienie Unii Europejskiej w starej postaci, z czterema swobodami wolnego rynku. Państwa reprezentujące starą Unię, z najważniejszymi Francją i Niemcami na czele, rozmontowują jej fundamenty. Oczywiście w zakresie przepływu osób (pracowników) i usług. Na rozmontowanie pozostałych – swobody przepływu kapitału i towarów – nigdy się przecież nie zgodzą. Byłoby to tak strasznie nieeuropejskie, że na samą myśl chce się pobiec do francuskiego supermarketu i za pożyczkę z austriackiego banku kupić niemieckie proszki do prania – na zapas.
Po trzecie, Polska przegrała bój o przyszłość Grupy Wyszehradzkiej. Nasi regionalni sojusznicy, Czechy i Słowacja, zdradzili – poparli Emmanuela Macrona. U naszego boku w sprawie pracowników delegowanych pozostały Węgry, ale one zdradzały już Polskę wcześniej, w innych sprawach.
Wyszehrad, zwany też V4, umiera na naszych oczach. Mimo że chwilę wcześniej zanotował największy sukces – pod jego wpływem UE wycofała się z obowiązkowego podziału uchodźców między kraje członkowskie. Dlatego mogło się wydawać, że w unijnym wyścigu V4 biegł ostatnio dobrze, był rozpoznawalny i miał wielu kibiców wśród zwykłych Europejczyków. Ale sukces przyszedł za późno, Wyszehrad padł, zanim dobiegł do półmetka.