Od początku rządów PiS duże protesty zwykle cieszą się poparciem społecznym. Czarny protest w badaniu z października 2016 r. popierało 67 proc. Polaków. Nieco bardziej polaryzowały demonstracje w obronie sądów. Zaaprobowało je 42 proc. ankietowanych. Ale ważniejsze jest coś innego. Z badania dla „Rzeczpospolitej” wynika, że wbrew opiniom polityków PiS o „pracy dla idei” lub wypowiedziom w stylu „niech jadą” 38 proc. wyborców tej partii popiera protest rezydentów. I chociaż 56 proc. Polaków popierających PiS ma odmienne zdanie, to i tak powinno być to sygnałem ostrzegawczym dla strategów partii rządzącej.

Te wyniki pokazują bowiem dużą nieskuteczność argumentacji o politycznej motywacji protestujących czy o ich ukrywanym bogactwie. Ten przekaz do końca rządów PiS będzie symbolizować tekst na portalu TVP Info o kanapkach z kawiorem. Nawet elektorat Kukiz’15, nie wspominając już o wyborcach innych partii opozycyjnych, jest przekonany, że rezydenci mają rację.

Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł we wtorkowym programie #RZECZoPOLITYCE przekonywał, że niektórzy lekarze nie zdają sobie nawet sprawy, że uczestniczą w „grze politycznej”. Gdy słucha się tych słów, trudno nie odnieść wrażenia, że to PiS z czegoś nie zdaje sobie sprawy – z powagi problemu. Po raz pierwszy od dwóch lat mamy do czynienia ze zjawiskiem, które wymyka się podziałowi my – oni, elity III RP kontra jej reformatorzy.

Dużo łatwiej i skuteczniej było PiS-owi budować opowieść o politycznej grze, gdy naprzeciwko stał KOD czy ludzie przed sądami ze świeczkami w rękach. Gdy są to młodzi lekarze rezydenci, opowiadający w wywiadach o swojej niezwykle ciężkiej pracy za bardzo małe pieniądze, to przekaz o politycznej grze przestaje działać. Dlatego im dłużej trwa protest, tym mniej nieskuteczne okazują się metody PiS. A pozycja ministra staje się coraz słabsza.