Wyrok TSUE daje nadzieję tysiącom frankowiczów. Banków nie zniszczy, ale przyspieszy konsolidację branży. I wzrost opłat dla klientów. Zarobią prawnicy. I audytorzy.
Jak elektrokardiogram zawałowca wyglądają czwartkowe kursy akcji banków notowanych na GPW. A to rosną po kilka procent, a to spadają pod kreskę. Pokazuje to, jak duży problem mają inwestorózy z oceną skutków czwartkowego wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej ws. kredytów indeksowych opartych na frankach.
Wyrok TSUE jest generalnie po myśli bankowych klientów. W uproszeniu mówiąc, otwiera możliwość uwolnienia się od garbu dodatkowego długu, jaki narósł w wyniku gwałtownego wzrostu kursu franka po wybuchu światowego kryzysu. Jednak nie dla wszystkich. I nie od razu.
Po pierwsze dotyczy, kredytów indeksowanych do franka, ale wyrażonych w złotych. A tych jest nieco ponad połowa z hipotek frankowych (reszta to kredyty zawierane i spłacane bezpośrednio w szwajcarskiej walucie). Po drugie, chcąc wyegzekwować swoje prawa potwierdzone przez TSUE, klienci muszą pozwać banki. A to oznacza wiele pracy dla prawników, którzy już od miesięcy w poszukiwaniu klientów prężą muskuły jak internet długi i szeroki. Ich szanse na sukces rosną, bo z roku na rok zmienia się orzecznictwo sądów, które ostatnio o wiele przychylniejszym okiem patrzą na roszczenia frankowiczów.
Sprawy sądowe będą się jednak ciągnąć miesiącami, jeśli nie latami. Oznacza to, że finansowe konsekwencje czwartkowego orzeczenia TSUE dla banków – szacowane w skali sektora na grubą sumę 60 mld zł – rozciągną się w czasie. To akurat jest korzystne nie tylko dla instytucji finansowych, ale pośrednio także dla całej gospodarki. Konieczność szybkiego jednorazowego zawiązania rezerw zmusiłaby część banków do gwałtownego szukania dokapitalizowania. I ograniczyła możliwości kredytowania firm oraz konsumentów, co byłoby bardzo niekorzystne w obliczu nadciągającego z Zachodu ostrego hamowania koniunktury gospodarczej.