Korespondencja z Nowego Jorku
Prawie milion mieszkańców dotkniętych huraganem terenów pozbawionych zostało prądu, dziesiątki miejscowości zostały zalane, setki tysięcy osób ewakuowane. Ze wstępnych szacunków wynika, że ponad dziesięć osób zginęło w wyniku huraganu Florence.
W momencie uderzenia w wybrzeże Karoliny Północnej w piątek rano huragan Florence zaliczany był do kategorii 1., dopiero kilka godzin później stracił na sile i stał się tropikalną burzą. Przesuwał się bardzo powoli, zaledwie kilka kilometrów na godzinę, w głąb lądu, potem przez Karolinę Południową, by w końcu odbić na północny zachód. Po drodze Florence siała zniszczenie wiatrem, którego prędkość sięgała w najgorszych momentach 160 km/h. Wiatru o takiej sile nie odnotowano w tym rejonie od 1958 r., natomiast poziom opadów w Karolinie Północnej przekroczył stanowy rekord 60 centymetrów ustanowiony w 1999 r. przez huragan Floyd. Meteorolodzy spodziewają się ostatecznie nawet do 100 cm opadów, które spowodują długotrwałe zalanie terenu.
Mimo że tysiące ludzi w Karolinie Północnej i Południowej, a także w Wirginii, Georgii, Maryland i Tennessee jeszcze przed uderzeniem huraganu ewakuowały się do schronisk, to tysiące osób odmówiły lub nie zdążyły przystąpić do przymusowej ewakuacji. Służby ratunkowe przeprowadziły setki akcji z wody i powietrza mających na celu wyciąganie mieszkańców Karoliny Północnej i Południowej z zatopionych domów i samochodów. W sobotę burmistrz jednego z miasteczek w Karolinie Północnej szacował, że huragan Florence dokonał dwa razy tyle zniszczeń, ile Hugo, który uderzył w Karolinę Północną i Południową w 1989 r.
W weekend, po trzech dniach ulewnych deszczów oraz wiatru Wilmington w stanie Karolina Północna było spustoszone i zalane. Na ulicach leżały zerwane kable elektryczne, poprzewracane drzewa i śmieci, fragmenty dachów, drzew oraz innych przedmiotów przyniesionych przez wiatr. W tej i wielu innych miejscowościach, w których przestało już padać, mieszkańcy poruszali się po ulicach pontonami.