- Patryk Jaki myślał, że jak wyciągnie kwit i powie, że komornik był na Legii albo że występuje z partii, to od razu ma wygraną kampanię. Wyszło odwrotnie. Dołożenie do tego uchodźców i Powstania Warszawskiego to było już tylko "gwoździem do trumny" - mówił Trzaskowski, komentując ostatnie dni kampanii wyborczej. Jego zdaniem jednak było to już spowodowane "wcześniejszym rozchwianiem kontrkandydata".

- 30 procent przewagi (nad Patrykiem Jakim - red.) nie wzięło się nagle wyłącznie z błędów konkurenta. Oczywiście parę procent mogliśmy na nich zyskać, ale najważniejsze jest to, że zawsze byliśmy dobrze przygotowani. Tymczasem memu głównemu konkurentowi wszystko zaczęło się sypać już od pierwszej debaty - stwierdził polityk PO w rozmowie z Onetem.

- Jeszcze w ostatnich dniach Jaki postanowił pojechać do Madrytu, a gdy wrócił, widział, że jest już bardzo źle. Sztab Jakiego myślał, że sprowokuje mnie do jakichś nerwowych ruchów. Jeszcze w ostatnich godzinach, tuż przed ciszą wyborczą, kiedy zrobiliśmy konferencję na przystanku autobusowym obok hali przylotów na Okęciu, PiS wyrzucił pracowników ochrony z pracy za to, że jej nie powstrzymali. PiS cały czas prowokował, licząc, że zacznę się z nimi przepychać, ale nie poddaliśmy się tym prowokacjom - przekonywał Trzaskowski.

Jego zdaniem "gdyby prezes Kaczyński wybrał kogoś spokojnego, kto mógłby udawać centrystę, być może taki ktoś miałby lepszy wynik". Patryka Jakiego nazwał "grzechem pierworodnym" przegranych przez PiS wyborów na prezydenta stolicy. - I tak by przegrali, ale rozmiary klęski byłyby pewnie mniejsze. Ludzie nie nabraliby się po raz kolejny na numer a'la Andrzej Duda - mówił.

Trzaskowski wypowiedział się także na temat swojej żony, która pracuje w stołecznym ratuszu. - Decyzja należy przede wszystkim do niej. Ale ani ona, ani ja nie wyobrażamy sobie, żeby ona pracowała w tej sytuacji w ratuszu. Pewnie będzie chciała dokończyć projekt, nad którym pracuje, a potem będziemy szukali innej pracy dla niej - zadeklarował.