#RZECZoBIZNESIE: Leszek Balcerowicz: Do rozwoju potrzebne fundamenty, a nie wstrzykiwanie pieniędzy

Polska należy do rekordowych krajów co do skali ekspansji monetarnej banku centralnego i przekazywanych pieniędzy, nie tylko do rządu, ale również jego przyległości – mówi prof. Leszek Balcerowicz, b. wicepremier i minister finansów, gość programu Pawła Rożyńskiego.

Aktualizacja: 13.10.2020 06:13 Publikacja: 12.10.2020 19:30

#RZECZoBIZNESIE: Leszek Balcerowicz: Do rozwoju potrzebne fundamenty, a nie wstrzykiwanie pieniędzy

Foto: tv.rp.pl

Od kwietnia i szczytu paniki sytuacja gospodarcza poprawiła się i możemy być optymistami?

Prognozy dynamiki pandemii i gospodarki się zmieniły, ale nie zmieniła się główna. Wszystkie znane mi prognozy zakładają, że pandemia powinna wyraźnie się zmniejszać w przyszłym roku ze względu na pojawienie się szczepionek. Poza tym w niektórych krajach Europy jest wydatny postęp, jeśli chodzi o leczenie zarażonych ludzi. Liczba osób, które umierają z powodu Covid-19, spadła o 90 proc. Można zakładać, że problem jest dotkliwy, ale nie długofalowy. Długofalowe zadanie to wzrost gospodarczy, bez którego nie ma wzrostu dochodów pracowników, emerytów itd. To w Polsce nie wygląda dobrze.

Potrzebne będą kolejne tarcze?

Pod hasłem „tarcze", bo to dobrze brzmi, przemycano wydatki, których spora część w ogóle nie jest związana z tarczami. Mamy do czynienia z sytuacją w Polsce bezprecedensową. NBP w sposób w Polsce bezprecedensowy zaczął drukować masę pieniędzy, by finansować ogromnie zwiększone wydatki rządowe, których część nie jest związana z pandemią.

To jak teraz walczyć z kryzysem? Zwłaszcza że mamy drugą falę pandemii.

W Polsce społeczeństwo płaci cenę za zaniedbania pisowskich władz. Po pierwsze – chodzi o stan sanepidu przed pandemią, po drugie – o to, co działo się tam później. Szefem sanepidu nie powinien być człowiek, który wypowiadał się w sposób lekceważący o dalszych perspektywach pandemii i brutalnie o opozycji. Przypomnijmy, ile pieniędzy poszło na wzmocnienie sanepidu, a ile na dofinansowanie pisowskiej telewizji. Warto pamiętać, ile uwagi poświęcała partia rządząca, żeby wygrać wybory, używając do tego państwowej propagandy, i jak premier Morawiecki zachęcał starszych ludzi do pójścia do głosowania. To trzeba rozliczyć.

Ale nie da się także pominąć niefrasobliwości niektórych osób, które nie przejmują się tym, że nie tylko mogą się same zarazić, ale także zarazić innych.

Nowy rząd będzie lepszy na trudne czasy? Obecność Jarosława Kaczyńskiego wzmocni go?

Trzeba patrzeć na główne kierunki działań PiS, które drastycznie odróżniają Polskę pod rządami PiS od Polski sprzed 2015 r. To przede wszystkim uderzenie w niezależny wymiar sprawiedliwości poprzez ustawy i personalną infiltrację. Komuniści w latach 40. obsadzali swoimi ludźmi instytucje, które jeszcze wydawały się niezależne. A Jarosław Kaczyński wydelegował Julię Przyłębską do TK.

Ponadto mamy cofanie reform gospodarczych, na czele z własnością prywatną. Dotyczy to zwłaszcza systemu bankowego. Jesteśmy na trzecim miejscu, jeśli chodzi o udział własności państwowej, po Białorusi i Rosji. Zwiększający się udział państwowych banków jest niebezpieczny dla stabilności i wzrostu gospodarki. Własność państwowa bywa pasem transmisyjnym instrukcji partyjnych skierowanych na rozdział kredytów. Są badania, które pokazują, że im więcej własności państwowej w bankach, tym większe ryzyko kryzysu. Co miałoby się w tej mierze zmienić w związku z tym, że Kaczyński wszedł do rządu?

W walce z kryzysem rząd jest wspierany przez NBP. Bank centralny przestrzelił z cięciem stóp procentowych?

Poza ludźmi z samego NBP i przyległościami w otoczeniu eksperckim nie znam nikogo, kto byłby przeciwnego zdania. I to się dzieje w warunkach, kiedy inflacja jest dużo wyższa niż powinna. Takie radykalne cięcie stóp procentowych prowadzi do dwóch negatywnych skutków. Banki komercyjne musiały się do tego dostosować, obniżając oprocentowanie depozytów, w efekcie spada wartość oszczędności. Na dodatek PiS podtrzymał wcześniej wprowadzony brak indeksacji progów. Coraz więcej ludzi wchodzi w wyższy przedział podatkowy.

Poza tym gwałtowne obniżenie stóp przez NBP bardzo osłabiło banki. Do tego wcześniejszy podatek bankowy powoduje, że bankom bardziej opłaca się pożyczać rządowi, a mniej opłaca się udzielać kredytów firmom i ludziom. Jeżeli banki będą trwale osłabione, to odbije się to na naszym wzroście gospodarczym.

Zadłużenie kraju o dodatkowe setki miliardów złotych jest konieczne?

Zależy, czy stosujemy rachunek polityczny czy ekonomiczny, krótkookresowy czy długookresowy. Z długookresowego punktu widzenia i skutków ekonomicznych widzimy, że Polska należy do rekordowych krajów co do skali ekspansji monetarnej NBP i przekazywanych pieniędzy, nie tylko do rządu, ale również jego przyległości, jak PFR, BGK itd. Porównywać moglibyśmy się z Niemcami, ale oni mieli nadwyżkę finansową. Poza tym sposób rozdziału jest tam pewnie dużo rozsądniejszy. Na drugim krańcu krajów rozwiniętych jest Holandia, gdzie dawka jest stosunkowo niewielka.

Dodatkowe wydatki nie dotyczą tylko pomocy dla przedsiębiorców. Obejmą też wydatki uzasadnione partyjnie. Np. trzynasta i czternasta emerytura, która niestety była też popierana przez opozycję. Jeżeli opozycja będzie się nadal populistycznie licytować z PiS, to jaka partia zostanie dla ludzi pracujących: pracowników i przedsiębiorców?

Jeżeli mamy masową „pomoc dla przedsiębiorców" bez analizy, które przedsiębiorstwa mają szansę na istnienie na dłuższą metę, to zawieszamy działanie konkurencji. W konkurencji firmy, które lepiej sobie radzą, wypierają te gorsze. Jak nie ma przegranych, to nie ma wygranych. Na miękkim ograniczeniu budżetowym cierpi efektywność i rozwój. Rozwój zależy od tego, czy w warunkach konkurencji przebijają się lepsi. Jeżeli nie ma konkurencji, to nie ma powodu, żeby wprowadzać innowacje. Dlatego pomoc dla firm powinna być ograniczona co do skali i czasu.

Mówi się dużo o nowej teorii monetarnej. Można sypać pieniędzmi, zadłużać się, bo nic się nie dzieje, inflacja jest w ryzach. Jakie mogą być konsekwencje takiego podejścia?

To jest teoria stara jak świat. W XIX wieku też to proponowano, ale wtedy traktowano takich ludzi jako odchylonych od pionu. Proponowano, żeby przez masową kreację pieniądza zapewnić ludziom dobrobyt. W pewnym stopniu tą drogą poszła polityka monetarna Zachodu po 2008 r.: banki centralne zaczęły tworzyć dużo więcej pieniądza, przekazując go agendom rządowym i kupując obligacje skarbowe. Jeżeli jednocześnie tej kreacji pieniądza towarzyszy obniżenie stóp procentowych do zera, to bankom komercyjnym opłaca się finansować przedsiębiorstwa mało efektywne, co uderzy we wzrost gospodarki. Tzw. nowa, a w gruncie rzeczy stara teoria monetarna chce iść dalej. Chce, żeby tego było jeszcze więcej. W skrajnych przypadkach to się nazywa „helicopter money", czyli rozsypywanie pieniędzy wśród ludzi. To jest traktowane jako zbawienie, a to jest umysłowa lub moralna aberracja. Trwały rozwój gospodarczy na dłuższą metę nie zależy od ilości pieniądza wstrzykiwanego do gospodarki, tylko od fundamentów takich jak własność prywatna, dostatecznie duża konkurencja, niezależny wymiar sprawiedliwości, porządek legislacyjny itp.

Zwolennicy tej teorii powołują się na ostatni kryzys z lat 2008–2010. Wtedy udało się uniknąć katastrofy dzięki zasypywaniu pieniędzmi.

To nieprawda. Oni nie odnoszą się do licznych krytycznych analiz tej polityki przedstawianych przez wybitnych ekonomistów, którzy wskazują na negatywne skutki niekonwencjonalnej polityki monetarnej dla wzrostu gospodarczego poprzez deformację podaży. Ponadto zwolennicy tej teorii, jak wszyscy skrajni etatyści, uważają, że politycy robią tylko dobre rzeczy. Jeżeli dostaną więcej pieniędzy, to będą robili więcej dobrych rzeczy. Realia polityczne są takie, że gdyby politycy dostawali więcej łatwego pieniądza, to byłoby więcej bezsensownych decyzji. Np. jeszcze większe lotnisko między Łodzią a Warszawą czy jeszcze więcej przekopów przez mierzeję, więcej subsydiowania. Wreszcie więcej wydatków socjalnych, które będą ograniczać chęć do pracy. Taka polityka musiałaby ograniczyć wzrost gospodarczy i powodować wcześniej czy później wzrost inflacji.

Zwykle kryzysy są szansą na reformy. Rząd PiS zdecyduje się na reformy finansów publicznych, czy tylko dokręci śrubę przedsiębiorcom, żeby zasypywać dziurę budżetową? Z punktu widzenia wzrostu gospodarki najbardziej racjonalne rozwiązanie to ograniczenie nierozwojowych wydatków, czyli socjalnych. Gorsze to zwiększanie podatków. W przypadku PiS zwiększane podatki są nazywane opłatami w naiwnym przekonaniu, że ludzie się nie zorientują. Trzecie, najgorsze rozwiązanie to rosnąca kreacja pieniądza przez bank centralny, która prawie zawsze kończy się rosnącą inflacją, czyli nakładaniem na ludzi najgorszego podatku – czyli inflacyjnego, a jednocześnie szkodzi rozwojowi gospodarki.

Rząd jest gotów na rozwiązanie problemu górnictwa?

Polska przeprowadziła w latach 1998–2001 szeroko zakrojoną i udaną reformę górnictwa, która nie została dokończona przez późniejsze rządy. Mam na myśli reformę premiera Steinhoffa w rządzie Jerzego Buzka. O ponad 100 tys. zredukowano zatrudnienie w górnictwie, szczególnie tam, gdzie kopalnie były niewydajne. Przez ileś lat górnictwo nie przynosiło strat, ale w 2012 r. nastąpiło załamanie się cen węgla, które będzie trwałe. Kolejne rządy nie podjęły na czas reformatorskich działań. Teraz dalsze pompowanie pieniędzy na utrzymanie nieefektywnych kopalń, kiedy mamy ogromny wzrost deficytu, byłoby niesprawiedliwe i nieostrożne. Doświadczenia wielkiej reformy z czasów premiera Buzka pokazują, że przez odpowiednie finansowe zachęty da się górników wyciągnąć z kopalń. To lepiej, niż gdyby mieli produkować ze stratą.

Rząd boi się górników, ale przedsiębiorców chyba nie. Podniósł płacę minimalną, choć mamy recesję, i forsuje tzw. piątkę Kaczyńskiego.

Na tym polega populizm. A co do „piątki Kaczyńskiego", chcę zauważyć, że została ona przyjęta w Sejmie w skandalicznym trybie, urągającym praworządności. Nie przeprowadzono żadnych analiz, jak egzekwowane są dotychczasowe przepisy o ochronie zwierząt. Wreszcie zawarte w projekcie zakazy nie mają ani ekonomicznego, ani moralnego uzasadnienia. Ich wprowadzenie doprowadziłoby do przeniesienia produkcji do innych krajów (czyli skala zjawiska, o które chodzi zwolennikom ustawy, nie skurczyłaby się), ale w Polsce ucierpiałyby dziesiątki tysięcy ludzi zatrudnionych przy zakazanej produkcji. Jaka to moralność?

CV

Prof. Leszek Balcerowicz, ekonomista, wicepremier i minister finansów w rządach Tadeusza Mazowieckiego (1989–1991), Jana Krzysztofa Bieleckiego (1991) i Jerzego Buzka (1997–2000), prezes NBP (2001–2007). Założyciel i przewodniczący rady think tanku Forum Obywatelskiego Rozwoju.

Od kwietnia i szczytu paniki sytuacja gospodarcza poprawiła się i możemy być optymistami?

Prognozy dynamiki pandemii i gospodarki się zmieniły, ale nie zmieniła się główna. Wszystkie znane mi prognozy zakładają, że pandemia powinna wyraźnie się zmniejszać w przyszłym roku ze względu na pojawienie się szczepionek. Poza tym w niektórych krajach Europy jest wydatny postęp, jeśli chodzi o leczenie zarażonych ludzi. Liczba osób, które umierają z powodu Covid-19, spadła o 90 proc. Można zakładać, że problem jest dotkliwy, ale nie długofalowy. Długofalowe zadanie to wzrost gospodarczy, bez którego nie ma wzrostu dochodów pracowników, emerytów itd. To w Polsce nie wygląda dobrze.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Gospodarka
„Niezauważalna poprawka" zaostrza sankcje USA wobec Rosji
Gospodarka
Nowy świat – stare problemy, czyli dlaczego potrzebujemy Rzeczpospolitej Babskiej
Gospodarka
Zagrożenie dla gospodarki. Polaków szybko ubywa
Gospodarka
Niepokojący bezruch w inwestycjach nad Wisłą
Gospodarka
Poprawa w konsumpcji powinna nadejść, ale wyzwań nie brakuje