W czwartek białoruski dyktator wraz z białoruskim premierem obchodził po prośbie gabinety na Kremlu. Od początku roku Łukaszenko zapowiadał odejście od rosyjskich surowców energetycznych. Rosjanie nie godzili się już na sprzedaż ich po dumpingowych cenach. Teraz zmienili zadanie i nie tylko gotowi są sprzedać Łukaszence ropę i gaz ze zniżkami, ale też poratować go, przyjmując prąd z elektrowni atomowej pod Ostrowcem.
Czytaj także: Stabilność polityczna otworzy drogę do rozwoju Białorusi
A tam sytuacja jest dla białoruskich władz wyjątkowo trudna. Elektrownia została wybudowana, by eksportować prąd do Polski, Litwy i pozostałych republik nadbałtyckich. Dziś wiadomo, że żaden z tych krajów nie kupi energii od białoruskiego reżimu. Litwa prawnie zabroniła importu prądu z Białorusi. A sama Białoruś ma dość energii i nie tylko nie potrzebuje prądu z Ostrowca, ale też nie poradziłaby sobie z jego odbiorem. W tej sytuacji pomoc Rosji jest jedyną, która może sytuację uratować.
„Jeśli chodzi o bezpośrednie dostawy energii elektrycznej wytwarzanej w białoruskiej elektrowni atomowej, a także w ogóle o stosunki w dziedzinie elektroenergetyki, to poruszone one zostały dzisiaj w rozmowach między oboma premierami. Wydano polecenia ministerstwom, by dopracowały szczegóły synchronicznej pracy naszych sieci elektroenergetycznych przy rozruchu elektrowni jądrowej na Białorusi "- powiedział Aleksandr Nowak minister energetyki Rosji, cytowany przez agencję Prime.
Rozmowy dotyczyły też spłaty przez Białoruś zaciągniętego na budowę Ostrowca kredytu. Projekt wart 10,5 mld dolarów finansują Rosjanie, którzy dali Białorusi kredyt na 25 lat. Łukaszenko bezskutecznie domagał się od Moskwy wydłużenia czasu spłaty do 35 lat. Teraz Kreml jest gotowy to rozważyć.