Rentowność libańskiego długu dolarowego zapadającego w marcu 2020 r. sięgnęła w tym tygodniu 105 proc. Jeszcze w połowie października wynosiła ona 13 proc. Pod koniec zeszłego miesiąca, przed rezygnacją premiera Saada Haririego, zbliżała się do 60 proc. Bardzo rzadko się zdarza, by dolarowy dług jakiegoś państwa miał rentowność przekraczającą 100 proc. W Argentynie, kraju, który w ostatnich kilkunastu latach trzykrotnie bankrutował, dochodzą one maksymalnie do 85 proc. W Wenezueli przed bankructwem z 2017 r. sięgały natomiast 300 proc.

Od 17 października przez Liban przetaczają się wielkie protesty wymierzone w niemal całą klasę polityczną. Zostały one sprowokowane rządowymi planami podwyżek podatków na benzynę, papierosy oraz wprowadzenia opodatkowania rozmów prowadzonych przez komunikatory internetowe, takie jak WhatsApp.

Rząd sięgnął po te środki oszczędnościowe z powodu kiepskiej sytuacji fiskalnej. Dług publiczny Libanu sięgnął w zeszłym roku 151 proc. PKB. Wpływ na wybuch protestów ma również to, że Liban jest przy tym krajem stosunkowo „drogim", a na dodatek nieoficjalnie znajduje się w „strefie dolara". (Kurs funta libańskiego jest sztywno powiązany z dolarem amerykańskim na poziomie 1500 LBP za 1 dol.). Gdy Fed zacieśniał więc politykę pieniężną, przełożyło się to na niedobór dolarów na lokalnym rynku.

– Liban posiada środki, by spłacić zapadające pod koniec listopada obligacje warte 1,5 mld dol. – zapewnia Riad Salameh, prezes libańskiego banku centralnego. Kraj posiada rezerwy złota wynoszące 286,8 tony. Pod względem wielkości rezerw do liczby mieszkańców Liban wyprzedza jedynie Szwajcaria.