Jest rok 1940. Na ranczo w kalifornijskim Victorville podjeżdżają dwa samochody. Z jednego z nich wysiada Herman J. Mankiewicz, pisarz, krytyk teatralny „New Yorkera" i wzięty hollywoodzki scenarzysta. Zdeklarowany alkoholik. Jest po wypadku samochodowym. Z całą nogą zakutą w gips, porusza się ciężko o kulach. Towarzyszą mu dwie kobiety – pielęgniarka i rehabilitantka Freda oraz młoda Angielka Rita – maszynistka i stenotypistka. W domu za miastem będzie pracował. Ma 60 dni na napisanie scenariusza dla młodego reżysera Orsona Wellesa – „cudownego dziecka", autora „Wojny światów", uznanej przez słuchaczy radia za relację inwazji Marsjan na Ziemię.
Herman J. Mankiewicz należał do grupy scenarzystów, którzy w Złotej Erze Hollywood, zamknięci w wytwórniach, wspólnie wymyślali kolejne filmowe opowieści. Byli dobrze opłacani, ale ich nazwiska często w ogóle nie pojawiały się na ekranie. Jednak „Obywatela Kane'a" Mankiewicz wymyślił sam i zdecydował się podpisać. Razem z Wellesem dostał za scenariusz Oscara.
Oczami pisarza
„Mank" to hołd dla scenarzystów, którzy zwykle pozostają niewidoczni. Bo dla publiczności „Obywatel Kane", o tajemniczym wzlocie i upadku magnata prasowego, jest wielkim dziełem Wellesa i zrewolucjonizował kino. Kto pamięta o Hermanie Mankiewiczu?
Fincher starannie buduje relacje pomiędzy Mankiewiczem a dwiema kobietami, z których każda ma swoje tajemnice i dramaty, oraz nadzorującym scenarzystę Johnem Hausemanem. Nie zamyka się jednak w domu w Victorville. W retrospekcjach cofa się do pierwszej połowy lat 30. Tworzy obraz Hollywood – rozbawionego, bogatego świata, gdzie olbrzymią władzę mieli właściciele wielkich wytwórni, a półbogiem stał się magnat prasowy William Hearst, uważany za jeden z pierwowzorów Kane'a, zakochany w aktorce Marion Davis.
Sekwencje przyjęć w rezydencji Hearsta w San Simeon to prawdziwy rarytas. Portret środowiska pochłoniętego własnymi sprawami. Ludzi, którzy z daleka obserwując rodzący się w Europie faszyzm, są w stanie głównie śmiać się z wąsów psychopaty Hitlera.