W ciągu ostatnich dwóch miesięcy „Kraina miodu” zdobyła dziewięć nagród na światowych festiwalach (aż trzy na festiwalu w Sundance), a stowarzyszenie nowojorskich krytyków uznało ją za najlepszy film. Dokument był też u nas przebojem festiwalu Millennium Docs Against Gravity – zdobył najważniejszą jego nagrodę.
To historia 50-letniej Hatidze, żyjącej w zapomnianej przez Boga i ludzi górzystej Macedonii. W opuszczonej przez mieszkańców wiosce mieszka jedynie Hatidze ze swoją schorowaną, nieopuszczającą już łóżka matką. Kobiety nie mają prądu ani bieżącej wody. Ich dom to chatka, lepianka raczej, w której nie ma nic poza łóżkami i kozą, którą dogrzewają się, gdy jest zimno.
Życie tu zależy od zaradności Hatidze, która potrafi pozyskiwać miód od na poły przez nią udomowionych pszczół. Sprzedaje go w Skopje, oddalonym o cztery godziny drogi na piechotę. Tam na targu jej produkty są cenione przez stałych odbiorców.
Zbierając miód, Hatidze kieruje się starymi prawami przyrody: człowiek powinien z naturą współpracować, a nie grabić ją. Dba o pszczoły, stosując zasadę: połowa miodu dla mnie, połowa dla nich. A one jakby ją rozumieją i nie żądlą, gdy wyjmuje z ula plastry miodu.
Pewnego dnia do wioski wprowadza się rodzina z gromadą dzieci i stadem krów. Wydaje się, że to sąsiedztwo wniesie nowe życie, ale ojciec rodziny w pozyskiwaniu miodu widzi intratny interes. Wykorzystuje wiedzę Hatidze, która dzieli się z nim doświadczeniem. Tak rusza łańcuch zdarzeń będący procesem niszczenia – pszczół, wartości dobrej pracy, relacji międzyludzkich.