„Dogman” to kino potwornie bolesne, rozprawa na temat relacji dobra i zła, ale też na temat korzeni gwałtu. Główny bohater grany przez Marcello Fonte jest małym, niepozornym człowiekiem. Jego małżeństwo rozpadło się, liczy się dla niego tylko córka. I psy. Marcello prowadzi zakład, gdzie je kąpie, strzyże, obcina paznokcie. Po prostu o nie dba i wszystkie te zwierzaki kocha. Po pracy czasem gra z sąsiadami w piłkę, czasem z nimi pogada. I zbiera pieniądze na kolejne, piękne, dalekie wycieczki z córką.
Ale Marcello ma przyjaciela. Faceta, którego boją się wszyscy. Olbrzyma wciągającego kokę, bijącego na odlew, niszczącego wszystko i wszystkich, którzy stają mu na drodze. On sam zresztą też, mimo swej dobroci, nie jest aniołem – na wycieczki z córką nie zarobiłby myciem psów, więc po cichu handluje narkotykami. I kryje Simoncino. Jednak gdy „przyjaciel” zdradzi go i wykorzysta, wzbiorą w nim gniew i chęć zemsty.

Świetny, mocny film. Ważny w czasach pełnych przemocy i agresji. Opowieść o genezie zła, ale też o człowieku, który nie mogąc znieść upokorzeń, wstaje z kolan.

„Dogman” zrealizowany jest w skromnym realistycznym stylu. „Climax” to obraz z drugiego krańca kina. Film transowy i narkotyczny. Szokujący, jak większość obrazów Gaspara Noe. W starym teatrze spotyka się grupa młodych tancerzy, żeby na konkurs przygotować układ choreograficzny. Będą ćwiczyć dopóki nie wypiją sangrii zmieszanej z narkotykami. Pod jej wpływem dojdą w nich do głosu najgłębiej skrywane odruchy i instynkty. Obnażą się podstawowe cechy i uczucia: strach, delikatność, agresja, gniew, rozpacz. I kolejne kręgi piekła, pełne seksu, satanizmu. Noe nie oszczędza ani swoich bohaterów ani widzów. Ale każe pomyśleć, co w nas wszystkich tkwi. Takie jest prawo artysty.