A politycy? Polski świat polityczny skupiony był na drugiej turze wyborów samorządowych. Minęła zatem dobra okazja – nie tyle do wspominania wojny z 1918 r., co powiedzenia o przyszłości wzajemnych relacji. Tak jak ucieka nam rocznica samego odzyskania niepodległości – przebiegnie bez wielkiego politycznego akcentu jedności narodowej – tak nie skorzystaliśmy i z rocznicy w stosunkach polsko-ukraińskich.

Tymczasem Związek Przedsiębiorców i Pracodawców podaje, że w wyniku zmian prawnych w Niemczech może wyjechać z Polski duża grupa Ukraińców, w komunikacie ZPiP czytam, że „w umiarkowanym wariancie zakładającym odpływ z rynku pracy 500 tys. imigrantów z Ukrainy, potencjalny uszczerbek PKB wyniesie 1,6 proc., co stanowi 1/3 dynamiki wzrostu PKB w roku 2017". U nas niektórym, choć przykładowo nie odchodzącemu z Ministerstwa Rodziny Bartoszowi Marczukowi, Ukraińcy przeszkadzali – w Niemczech są mile widziani. Eh, kiedyż my zmądrzejemy i spojrzymy na świat bardziej praktycznie? Może zanim będzie za późno, ktoś wyciągnie z tego wszystkiego wnioski?

Obóz władzy dostał w Przemyślu poważną naukę, że nie ma sensu podsypywać żaru nacjonalistom, bo i tak nikt ich nie wyprzedzi w antyukraińskich jeremiadach. Nawet zapewnienia prezesa PiS, że tylko jego partia zapewni „polskość Przemyśla", nie dały w tym „grodzie kresowym" zwycięstwa partii władzy. Śmietankę polityczną ostatnich lat spił kandydat, którego w – powiedzmy delikatnie – sceptycyzmie wobec Ukrainy przebić się nie dało. Teraz polskości Przemyśla, której dalibóg nic nie grozi, strzec będzie Kukiz'15, a obóz władzy zostaje z refleksją, czy było warto przez ostatnie lata robić ukłony wobec skrajności za cenę relacji polsko-ukraińskich.