W czasach „dobrej zmiany" polityka społeczna państwa jest koncertem obietnic wymyślonych dzień wcześniej w biurze spin doktorów (na Wschodzie jest takie słówko: polit-technologów) i klepniętych w gabinecie lidera.

Polityka społeczna stała się źródłem stresu dla minister finansów i wihajstrem do wyduszenia kolejnych głosów na wyborach. Gdy ktoś rozpoczyna dyskusję o tym, czy jednak nie zadziałać inaczej, przykładowo, czy aby nie trzeba skupić się na niepełnosprawnych lub dodać pieniędzy na walkę z rakiem, komentatorzy turlają się ze śmiechu jak norki, bo wiedzą, że tego już nikt nie analizuje, nie liczy, nie ocenia pod etycznym kątem.

Czasy poważnej dyskusji o polityce społecznej zaczęły się i zakończyły przy okazji 500+. Późniejsze piórnikowe po 300 zł albo niby-trzynasta emerytura z mrugnięciem okiem do emerytów, żeby „dobrze" głosowali, to już tylko psucie systemu. W takich warunkach polityka społeczna może być po prostu kaprysem kolejnego rządu, a nawet ministra. Jeden rząd będzie więc pomagał na drugie i kolejne dziecko, kolejny przerzuci pieniądze na emerytów, jak tam komu wyjdzie ze słupków poparcia. W tym wszystkim gwarancja Grzegorza Schetyny, że nie będzie odbierania przyznanych świadczeń jest przynajmniej jaką taką namiastką, dającą ludziom nadzieję na to, że jeśli opozycja wygra wybory, nie wywróci wszystkiego do góry nogami. Pytanie, czy budżet to wytrzyma.

W takich warunkach nie ma co wybrzydzać na nauczycieli, że robią raban o swoje. W pewnym momencie przyłączą się także lekarze, potem pielęgniarki i inne grupy zawodowe, które reprezentują siebie, ale też takie realne problemy, jak ochrona zdrowia lub polska szkoła. Żadnych „dialogów społecznych" już nie będzie, będą strajki grup zawodowych przed wyborami, coraz więcej krzyków na ulicy i demonstracje.

Jednego tylko nie róbcie, drodzy negocjatorzy, nie zwalajcie wszystkiego na nauczycieli. Nie opowiadajcie w koło Macieju, że dzieci cierpią przez nich. Przypomnijcie sobie swego spracowanego polonistę czy matematyczkę i dajcie już spokój z opowiadaniem, że rozleniwiła ich Karta nauczyciela. A jeśli nauczyciele mają tak ekstra, to może warto zamienić sejmową ławę na powiedzmy podstawówkę w Rzeszowie. Obyś cudze dzieci uczył, drogi ministrze, pośle, mądra głowo!