My też mamy w Polsce swoje osiągnięcia. Na świecie szaleje koronawirus, który zabił już 2,5 miliona ludzi – ale na Krupówkach odbywają się radosne tańce pijanych szczęściem (i chyba nie tylko szczęściem) turystów. W Warszawie dwaj poważni politycy odgrywają kabaretowy skecz: twierdzą, że są prezesami jednej i tej samej, współtworzącej rząd partii i wymieniają zamki w drzwiach, by utrzymać kontrolę nad biurem i zgromadzonymi tam zapasami kawy. A w Gorzowie rozdokazywany pasażer pogryzł kierowcę miejskiego autobusu linii 124. Mówiąc najkrócej, może w kraju nie jest dobrze, ale przynajmniej wesoło.

Niestety, aż tak wesoło wszystko to jednak nie wygląda. Rząd emanuje poczuciem pewności i wiary w rychły koniec pandemii, stale sugerując, że już wkrótce rozpocznie proces odmrażania gospodarki. Na początek uszczęśliwił podhalańskich gazdów, pozwalając im zaprosić całe tabuny ceprów do korzystania z uroków zimy. Miało być pięknie i radośnie, miał być sygnał, że najgorsze już za nami. Niestety, wygląda na to, że zmierzamy w stronę kolejnej silnej fali zachorowań, a w ślad za tym raczej do ponownego zaostrzania rygorów, a nie luzowania. I nie są w stanie tego odwrócić ani ministrowie, ani beztroscy tancerze na Krupówkach, ani walczący o klucze prezesi, ani nawet gryzący kierowcę pasażer z Gorzowa.

Kiedy nieco ponad pół roku temu wśród komentatorów ekonomicznych panowała głęboka zgoda, że drugiego lockdownu w Polsce nie może być, „bo nas na to nie stać", cierpliwie powtarzałem: jak będą kolejne fale pandemii, to będą też kolejne lockdowny. Jesienny już mieliśmy, teraz zapewne przed nami kolejny, wczesnowiosenny. I można co najwyżej mieć nadzieję, że jeśli szczepionki okażą się skuteczne, a wirus nie będzie mocno mutować, być może uda nam się uniknąć jeszcze jednej fali na jesieni. Jeśli tak będzie, to jest szansa, że w drugiej połowie roku gospodarka zacznie na nowo rosnąć. Choć wydaje się bardzo wątpliwe, by udało się w tym roku odbudować poziom produkcji sprzed kryzysu.

Czy w pandemii radzimy sobie dobrze czy źle? Zależy od punktu widzenia. Bez wątpienia w roku 2020 gospodarka zareagowała na kryzys w sposób elastyczny, nasz eksport wypadł wręcz rewelacyjnie (biorąc pod uwagę sytuację u sąsiadów), a spadek PKB był znacznie mniejszy, niż można było się obawiać. Z drugiej strony nigdzie nie jest powiedziane, że to już koniec problemów. Kolejne lockdowny, gdyby do nich doszło, przedłużyłyby recesję nawet o kilka kwartałów. Więc na pewno nie jest to czas na zaklinanie rzeczywistości i powtarzanie, jak świetnie sobie radzimy, ale na jak najsprawnwiejszą organizację szczepień, pomoc dla zagrożonych bankructwem i bezrobociem, a także na skuteczne zmuszenie ludzi i biznesów do przestrzegania odpowiedniego reżimu sanitarnego.

O tym, na ile szybkie i silne będzie gospodarcze odbicie, zadecydują dwie siły. Z jednej strony będziemy mieli w najbliższych miesiącach rosnące bezrobocie i złe nastroje w zmagających się z kłopotami firmach. Z drugiej, będą nadzieje na koniec pandemii i imponujące wskaźniki wzrostu PKB (wynikające z tzw. efektu niskiej bazy, czyli porównania z katastrofalnie niską produkcją przed rokiem). Co przeważy, zobaczymy. Na miejscu współczesnych Neronów byłbym jednak bardzo ostrożny, bo koniec końców nawet najgłośniejsze śpiewy nie odwrócą uwagi ludzi od tego, co będzie z gospodarką.