Jeden był głównym doradcą prezydenta Cartera, szefa najpotężniejszego państwa na świecie, a potem nieformalnym doradcą Ronalda Reagana – nigdy nie zapomniał, skąd jest. Drugi – globalnym liderem duchowym, ale też politycznym.

Gdzieś w annałach historii pochowane są skromne słowa, które Jan Paweł II powiedział jesienią 1989 r. o swojej roli: „Myślę, że jeśli uczyniłem coś w tym względzie, uczyniłem to w ramach mojej misji powszechnej i tak winno to być widziane". Brzeziński nie ma w Polsce pomnika. Jan Paweł II ma tysiąc jeden figur – wśród nich tylko kilka udanych. Ale pomnika jako mąż stanu, takiego na ważnym miejscu w stolicy, takiego jak się należy od rodaków – to po prawdzie nie ma. Historycy wiedzą, że powiedzieć o roli tych dwóch Polaków, iż byli „ważnymi autorytetami", to kurtuazja i rutyna. Pod koniec lat 70. Polacy, ci konkretni dwaj Polacy, zyskali realny wpływ na politykę światową i zagrali o wolność dla Polski. Nieczęsto nam się składało w dziejach nie tylko odnieść zwycięstwo moralne, ale i realnie wygrać, i to nie na wojnie, tylko w dyplomatycznych szachach. Nieczęsto mieliśmy gdzieś tam przy najważniejszych stołach tych „swoich", którzy do tego mieli na tyle refleksu, by okazji nie zmarnować.

A może nie ma się co tak kłócić wokół Okrągłego Stołu? Znamy już nawzajem swoje argumenty. Tony archiwaliów zostały przeczytane przez zmęczone oczy historyków. Zresztą tych Polaków od „teorii wielkiego spisku" w Magdalence nie odwiedzie ani zdjęcie stamtąd Lecha Kaczyńskiego, ani nawet przekonywanie, żeby zostawili trochę miejsca na działanie opatrzności w historii. W tym roku czeka nas jeszcze wiele miesięcy sporów o to, co się stało trzy dekady temu, o to, czy nowa Polska zaczęła się wraz z rozpoczęciem obrad przy szacownym meblu, czy wraz z wyborami 4 czerwca, czy po powołaniu gabinetu Mazowieckiego, czy może jesienią 1991 roku, wraz z pierwszymi w pełni wolnymi wyborami. Jeszcze się nasłuchamy od siebie nawzajem – kto był większy i ważniejszy, a kto tchórz i zdrajca.