I chociaż to nawet nie kwarantanna i prawie codziennie wychodzę na chwilę z domu, to jednak trudno nie mieć wrażenia, że w pewnym stopniu wszyscy żyjemy w więzieniu. Bo to nie nas od świata, ale świat od nas odseparowano. Zamknął się przed nami i zachodzą w nim obecnie zmiany, których skalę i konsekwencje możemy tylko przypuszczać. Zaczniemy je poznawać, oswajać się z tą nową, dopuszczoną do nas po odbyciu kwarantanny rzeczywistością, dopiero za kilka miesięcy.
Ale już dzisiaj jedno wydaje się pewne. Proces polegający na przenoszeniu tradycyjnych międzyludzkich relacji do internetu przyspieszy z szaloną prędkością. Jeżeli potrzeba jest matką wynalazku, to epidemię trzeba uznać za ich macochę – apodyktyczną, żądającą raczej posłuchu niż dbającą o rozwój swoich dzieci. Ale też dużo skuteczniejszą we wprowadzaniu drastycznych zmian.
Przeniesienie procesu edukacji na praktycznie wszystkich szczeblach do internetu jeszcze kilka miesięcy temu było mglistą hipotezą. Teraz wydaje się koniecznością – rozwiązaniem, które zostanie wdrożone tak czy inaczej i od którego nie będzie się dało tak łatwo odejść. A może okaże się nawet, że odchodzić nie ma wielkiej potrzeby, bo przecież technologia nie tylko doskonale zastępuje osobisty kontakt, ale też umożliwia wykorzystanie niedostępnych wcześniej sposobów przekazywania wiedzy.
Dokładnie ta sama prawidłowość dotyczyć będzie pracy wykonywanej zdalnie. Nagle okaże się, jak ogromna oszczędność czasu i pieniędzy się z nią wiąże, jak nieracjonalne było upieranie się, by koszarować w jednym miejscu i czasie wszystkich pracowników.