Nie musieli rządzący niszczyć Trybunału Konstytucyjnego, bo i tak nie mógł obalić ich najważniejszych ustaw z 500+ i obniżeniem wieku emerytalnego na czele. Nie musieli wyrzucać dziennikarzy z Sejmu, bo są tam po to, aby patrzeć na ręce władzy. Nie musieli pokątnie uchwalać budżetu, bo mają wystarczającą większość, by uchwalić cokolwiek, prócz zmiany konstytucji. Nie muszą pospiesznie i byle jak likwidować gimnazjów, nawet jeśli się nie sprawdziły. Można to zrobić uczciwie, choć dłużej; w poszanowaniu uczniów i nauczycieli.

Ale też nie musiała opozycja uciekać się do metod warcholskich, by zaprotestować wobec sejmowych manipulacji. Okupacja sali i mównicy pasuje do Burkina Faso czy najwyżej do Ukrainy, nie do Rzeczypospolitej. W ogóle opozycja zachowuje się tak, jakby trzeba było wyprowadzić na ulicę jeszcze ciut więcej ludzi, by nareszcie obalić to znienawidzone PiS-kudztwo. Nie chcą znać wyników badań opinii publicznej, nie chcą pojąć, jak bardzo budżetom polskich rodzin ulżyły dopłaty na dzieci, jak pewniej poczuli się podeszli w latach mieszkańcy polskich blokowisk, gdy im obiecano, że nie będą musieli harować do 67. roku życia.

Ale sprawy biegną nieuchronnym torem i za rok – może nawet pół roku – okaże się, że sławetny plan Morawieckiego to tylko romantyczny zbiór życzeń i nadziei, a budżetowa kasa będzie pusta. Wtedy rządzący zmierzą się z tym, co straszniejsze od sejmowej opozycji: z gniewem oszukanego ludu. Ale to nie jest tylko zła wiadomość dla Jarosława Kaczyńskiego, a dobra dla Grzegorza Schetyny i Ryszarda Petru. To bardzo zła prognoza dla nas wszystkich. Z zamkniętymi oczami jedziemy ku przepaści, coraz mocniej dociskając pedał gazu.