W 2006 roku prezesem Zakładów Azotowych w Tarnowie został znajomy ówczesnego prezesa Nafty Polskiej – spółki Skarbu Państwa do restrukturyzacji i prywatyzacji przemysłu naftowego i chemicznego. Słowem „koleś”. Ale to on – dzięki tej znajomości – po tym jak nie doszło do sprzedaży Tarnowa i Zakładów Azotowych Kędzierzyn prywatnemu inwestorowi, „załatwił” zgodę na wprowadzenie spółki na giełdę. Po latach okazało się, że to uratowało „polską chemię”. Prezes Kędzierzyna, na nieszczęście dla Kędzierzyna, nie miał takich znajomości. I dlatego Tarnów przejął później Kędzierzyn. 

Gdy prospekt emisyjny był prawie gotowy odbyły się wybory parlamentarne i zmienił rząd. Zmienił się więc i zarząd Tarnowa, choć nie było ku temu merytorycznych przesłanek. Przygotowania prospektu emisyjnego szły bez zakłóceń, a zmiana prezesa firmy na trzy miesiące przed jej planowanym debiutem giełdowym nie najlepiej świadczy o akcjonariuszach. Ale inwestorzy rozumieli, że skarb państwa jako akcjonariusz wymyka się spod ogólnie przyjętych standardów. Nowym prezesem został – o zgrozo – dyrektor szpitala w Tarnowie. I w dodatku znajomy ministra i nawet szef jego gabinetu politycznego.

Z powodu tych zmian oferta publiczna akcji musiała zostać przesunięta. Wypadła tydzień po pierwszym tąpnięciu na giełdach światowych. I wtedy dyrektor szpitala wykorzystał swoje znajomości polityczne. Część akcji Tarnowa kupiła – i moim zdaniem dobrze zrobiła – inna państwowa spółka. Po kilku latach sprzedała je z zyskiem.  Potem prezes „załatwił” jeszcze polityczną zgodę na przejęcie przez Tarnów przeżywającego kłopoty, bo nie mającego pieniędzy, Kędzierzyna. Nie było to proste bo przecież minister pochodził z Tarnowa, więc ta decyzja ekonomiczna postrzegana była jako polityczna. Później załatwił jeszcze zgodę na przejęcie Polic. A następnie sam został „załatwiony” przez nowego ministra. Nawet rząd się nie musiał zmieniać – wystarczyło, że zmienił się minister.

Jaki z tego morał? Taki, że podstawową kompetencją prezesa spółki skarbu państwa jest posiadanie dobrych relacji z decydentami, bo to oni podejmują kluczowe dla tych spółek decyzje. A najlepiej numeru telefonu komórkowego do ministra. Mówiłem to za każdym razem, gdy zmieniali się kolejni prezesi, więc mogę to samo powiedzieć teraz. Przynajmniej ja jestem konsekwentny.