Po słowach o „najgorszym sorcie Polaków” oburzenie wywołało wypowiedziane w Superstacji zdanie: „W każdym społeczeństwie jest taki element najbardziej zdemoralizowany, podły, animalny”. Kiedy weźmiemy pod uwagę kontekst w jakim ono padło, stanie się jasne, że odnosiło się nie do opozycji, lecz do popierających jej hasła marginalnych grup. Jak można się domyślać prezesowi PiS chodziło między innymi o ludzi, którzy parę miesięcy po katastrofie smoleńskiej brutalnie szydzili z uczestników czuwań pod krzyżem przed Pałacem Prezydenckim.

Takie szczegóły nie mają jednak znaczenia. Skoro jest się do czego przyczepić, to trzeba korzystać z okazji. Jeśli chce się uderzyć psa, kij się znajdzie. Dlatego internet już huczy od oskarżeń pod adresem prezesa PiS, że postrzega on opozycję jako zwierzęta, bo tak interpretowany jest ów „element animalny”. Hańba, nikczemność, straszne rzeczy!

Wśród osób, które nie mogą prezesowi PiS darować „elementu animalnego” nie brakuje rzecz jasna dziennikarzy i publicystów. Tyle że nie przypominam sobie, aby któryś z nich protestował, kiedy w roku 2011 Adam Michnik w rozmowie z „Komsomolską Prawdą” użył sformułowania „ludzie z zoo”. A mówił tak o tych ze swoich rodaków, którzy widzieli wtedy we Władimirze Putinie polityka nieprzyjaznego Polsce i dawali temu wyraz w sposób zarówno przekonujący, jak i niemądry.

Dziś to brzmi jak science fiction, bo przecież i redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” nie szczędzi teraz mocnych słów prezydentowi Rosji, więc – przynajmniej częściowo – postrzega gospodarza Kremla tak samo jak go postrzegają „ludzie z zoo”. Zostawmy jednak tę dygresję.

Reasumując, jednym wolno więcej, innym mniej. „Element animalny” obraża, a „ludzie z zoo” – nie.