Black Friday to czas wyprzedaży i ogromnych przecen. W Polsce jednak niekoniecznie. Potwierdzają to ostatnie analizy firmy ITMAGINATION czy Deloitte, z których wynika, że jeśli chodzi o poziom różnych obniżek, to w tym roku szału nie było. Co gorsza, zdarzyło się, że sprzedawcy na kilka dni przed Black Friday podnosili ceny, w efekcie czego nawet po przecenie towar był droższy niż zwykle.

Informacje o fikcyjnych promocjach w czasie wielkiej wyprzedaży i o ludziach, którzy dali się nabrać na te sztuczki, słychać w Polsce co roku. Co roku też Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów radzi, jak nie dać się oszukać. Ale jeśli historia się powtarza, to powstaje pytanie, dlaczego wciąż wpadamy w tę samą pułapkę?

Przydałby się tu głos specjalisty do spraw zachowań konsumenckich, wydaje się jednak, że przyczyną jest nasze nadmierne zaufanie do handlowców albo po prostu robimy zakupy mało racjonalnie. Dosyć łatwo ulegamy magii „wyprzedaży" i „superobniżek". I nie dość, że nie sprawdzamy, ile co naprawdę kosztuje (i czy przypadkiem taniej nie będzie w sąsiednim sklepie) albo czego dokładnie dotyczy promocja, to jeszcze pod wpływem impulsu kupujemy rzeczy, których nie potrzebujemy. A przecież to grzech nie kupić, skoro jest tak tanio...

Ciekawe, że podczas pandemii takich kompulsywnych zakupów może być jeszcze więcej. Większość Polaków na co dzień oszczędza, skupia się na tym co niezbędne, bo czasy są niepewne i nie można szastać pieniędzmi. Ale nawet w obecnym kryzysie chcemy sobie raz na jakiś czas, np. w Black Friday, pozwolić na chwilę zapomnienia i kupić coś dla przyjemności.

Czy można coś z tym fantem zrobić? Na pewno publiczne inspekcje powinny wyłapywać i karać nieuczciwe praktyki sprzedawców. Ale też sami od siebie chyba powinniśmy więcej wymagać. Korzystajmy z dobrodziejstw internetu, gdzie można znaleźć prawdziwe cenowe okazje i wyłapać te fałszywe. A przede wszystkim zawsze i wszędzie korzystajmy ze zdrowego rozsądku. Tym bardziej że to nic nie kosztuje.