Szczyt w Hanoi: Kim Dzong Un nie odda rakiet

Deal z dyktatorem byłby największym sukcesem Trumpa przed wyborami 2020 r. Prezydent USA idzie na ustępstwa.

Aktualizacja: 28.02.2019 05:38 Publikacja: 27.02.2019 17:58

Hanoi, hotel Metropole, 27 lutego 2019 r. Może będzie to ilustracja historycznego wydarzenia

Hanoi, hotel Metropole, 27 lutego 2019 r. Może będzie to ilustracja historycznego wydarzenia

Foto: AFP

Metropole – w tym samym, legendarnym hotelu w Hanoi, w którym we wtorek spotkali się przywódcy Stanów Zjednoczonych i Korei Północnej, przed 83 laty Charlie Chaplin spędzał miodowy miesiąc z młodziutką aktorką Paulette Goddard. Idąc za przykładem tej legendarnej pary, Donald Trump być może poprzestałby na spędzeniu miło czasu z Kim Dzong Unem, nie dbając zbytnio o konkretne ustalenia: tak zrobił na pierwszym szczycie obu przywódców w czerwcu ub.r. w Singapurze. Ale tym razem taki spektakl już nie wystarczy.

Czytaj: Fiasko szczytu w Hanoi. Rozmowy zakończone przed czasem

Pośpiech niewskazany

Osiem miesięcy od pierwszego spotkania wciąż nie ma bowiem żadnego zobowiązującego porozumienia między oboma partnerami i jeśli nie dojdzie do nich w Hanoi, cały proces przestanie być wiarygodny.

– Przywódcy przynajmniej kilku krajów świata mogą pójść w ślady Kima i uruchomić forsowny marsz ku broni jądrowej, jeśli okaże się, że północnokoreański przywódca zdołał doprowadzić do normalizacji stosunków z USA bez żadnych znaczących zobowiązań – mówi „Rz" Steven Tsang, dyrektor Instytutu Chin (SOAS) przy University of London.

Czytaj także:

Ciepły człowiek z Pjongjangu - komentarz Jerzego Haszczyńskiego

"Korea Północna nie padnie na kolana przed USA"

Gość z Pjongjangu zerka na Wietnam

W ub.r. amerykański przywódca postawił poprzeczkę wysoko. Zapowiadał, że jego celem jest doprowadzenie do „całkowitej denuklearyzacji" komunistycznego państwa. Ale przed wyjazdem do Wietnamu na spotkanie z Kimem, Trump był już znacznie mniej ambitny. „Nie musimy się już tak spieszyć. Najważniejsze, aby nie doszło do nowych, próbnych wybuchów jądrowych" – zapowiedział.

Tak jak wielu jego poprzedników amerykański prezydent zdał sobie sprawę po szczycie w Singapurze, że negocjacje z reżimem w Pjongjangu będą znacznie trudniejsze, niż się pierwotnie spodziewał. A już na pewno w sprawie ograniczenie programu atomowego, którego korzenie sięgają lat 60. i który w szczególności dla Kima jest najważniejszą – o ile nie tak naprawdę jedyną – gwarancją przetrwania reżimu.

– Kim z pewnością w swoich kalkulacjach uwzględnia losy dyktatorów, którzy jak Muammar Kaddafi czy Saddam Husajn nie zbudowali arsenału jądrowego i skończyli za sprawą Amerykanów tragicznie – podkreśla prof. Tsang.

Czytaj także: Szczyt Trump-Kim w Hanoi: Ciepły człowiek z Pjongjangu

Jeszcze w 2017 r. z polecenia Kima Korea Północna przeprowadziła próbny wybuch bomby jądrowej o mocy 16 razy większej niż ta z Hiroszimy. Pjongjang wystrzelił także pocisk międzykontynentalny o hipotetycznym zasięgu 13 tys. km, a więc taki, który mógłby dosięgnąć Stanów Zjednoczonych.

Ale od tego czasu komunistyczny reżim wstrzymał się z takimi spektakularnymi pokazami siły. To dla Waszyngtonu kluczowe nie tylko ze względów symbolicznych. Co prawda, krążą słuchy, że Pjongjang zbudował jądrowy pocisk dalekiego zasięgu Hwasong-14, ale potwierdzenie tego nie ma. Zasadniczo można więc zakładać, że Korea Północna wciąż nie jest w stanie zbudować broni zdolnej przenieść ładunek jądrowy na odległość kilkunastu tysięcy kilometrów – co byłoby z pewnością nie do zaakceptowania dla Ameryki. Brak próbnych wystrzałów niezwykle utrudnia prace w tym kierunku.

Deklaracja o zamrożeniu prac nad budową arsenału jądrowego, która mogłaby zostać ustalona po zakończeniu dwudniowego szczytu w Hanoi w czwartek, byłaby więc niewątpliwie znaczącym osiągnięciem Trumpa, o ile – co jeszcze trudniejsze – Kim zgodziłby się na jakiś wiarygodny mechanizm weryfikacyjny: na razie sekretarz stanu Mike Pompeo nie uzyskał w Pjongjangu nawet wstępnej listy obiektów objętych programem jądrowym. Takie zobowiązanie ze strony dyktatora mogłoby zostać uzupełnione o bardziej symboliczne gesty, jak dopuszczenie amerykańskich ekspertów do pól walk sprzed blisko 70 lat, gdzie wciąż spoczywają szczątki przynajmniej 5,3 tys. amerykańskich żołnierzy.

Seul nie zostanie na lodzie

W zamian Trump również mógłby sięgnąć do symbolicznych gestów, w szczególności zgadzając się na formalne zakończenie wojny koreańskiej przez Stany Zjednoczone: do tej pory obowiązuje jedynie zawieszenie broni z 1953 r. Kim liczy też na zniesienie sankcji wobec swojego kraju. Na to prezydent na razie nie chciał przystać, ale już w czasie szczytu wskazał na przykład Wietnamu, również komunistycznego kraju, który dzięki sojuszowi z Ameryką w ostatnich latach notuje spektakularny wzrost gospodarczy.

„Z Kim Dzong Unem będziemy bardzo ciężko pracowali, aby coś wypracować w sprawie denuklearyzacji, a następnie uczynić w Korei Północnej gospodarczą potęgę" – napisał w środę na Twitterze amerykański prezydent.

Sygnałem, jak trudno będzie o konkretne ustalenia, jest sam program szczytu. O ile na środowe popołudnie i wieczór zaplanowano dwustronne rozmowy i kolację w hotelu Metropole, scenariusz na następny dzień w ogóle nie został rozpisany.

Zdaniem powiązanego z amerykańską armią instytutu Brookings podstawą północnokoreańskiego arsenału jądrowego jest 38 pocisków Hwasong-12 o zasięgu 4,5 tys. km. To broń, która nie może więc dosięgnąć kontynentalnych Stanów Zjednoczonych, ale jedynie amerykańskie terytoria zamorskie – jak wyspa Guam. Bez trudu jest natomiast w stanie spustoszyć zarówno Koreę Południową, jak i Japonię. Stąd w Seulu obawy, że Trump pójdzie na kompromis z Kimem i zgodzi się na utrzymanie przez niego broni jądrowej średniego zasięgu, którą będzie mógł szachować południowego sąsiada.

W Korei Południowej już i tak źle przyjęto decyzję o wstrzymaniu przez Trumpa dorocznych ćwiczeń wojsk amerykańskich stacjonujących na półwyspie.

Ale w Waszyngtonie nikt nie ma wątpliwości, że blisko 30-tys. kontyngent USA w przewidywalnej przyszłości nie zostanie sprowadzony do Ameryki. Niezależnie od rozwoju negocjacji z Pjongjangiem stanowi on fundamentalny element sieci amerykańskich baz, które mają powstrzymać ekspansję wojskową Chin. Najpewniej świadomy tego Kim nawet nie podnosił tego postulatu w rozmowach z Trumpem. Właśnie zakończyła się też kompleksowa modernizacja amerykańskich koszarów w Korei Południowej, która łącznie kosztowała ponad 13 mld USD. Większość tej faktury zapłacili gospodarze.

Metropole – w tym samym, legendarnym hotelu w Hanoi, w którym we wtorek spotkali się przywódcy Stanów Zjednoczonych i Korei Północnej, przed 83 laty Charlie Chaplin spędzał miodowy miesiąc z młodziutką aktorką Paulette Goddard. Idąc za przykładem tej legendarnej pary, Donald Trump być może poprzestałby na spędzeniu miło czasu z Kim Dzong Unem, nie dbając zbytnio o konkretne ustalenia: tak zrobił na pierwszym szczycie obu przywódców w czerwcu ub.r. w Singapurze. Ale tym razem taki spektakl już nie wystarczy.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kraj
Sadurska straciła kolejną pracę. Przez dwie dekady była na urlopie
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Kraj
Mariusz Kamiński przed komisją ds. afery wizowej. Ujawnia szczegóły operacji CBA
Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem
Kraj
Afera GetBack. Co wiemy po sześciu latach śledztwa?
śledztwo
Ofiar Pegasusa na razie nie ma. Prokuratura Krajowa dopiero ustala, czy i kto był inwigilowany