Wydalenie zmusi Kubę do obsługi ambasady w Waszyngtonie w takich samych warunkach, w jakich działają obecnie Stany Zjednoczone w Hawanie. Administracja Trumpa zdecydowała w zeszłym tygodniu obcięciu personelu w stolicy Kuby do grupy 27 osób, która będzie zajmować się tylko pilnymi sprawami.
Departament Stanu zapowiedział, że rząd kubański musi dać jasną deklarację, że tajemnicze ataki na Amerykanów nie będą kontynuowane.
Wydalenie to kolejny krok w stopniowym ochłodzeniu stosunków między USA i Kubą po tym, gdy administracja Trumpa zdecydowała o zmianie kursu zaproponowanego przez poprzedniego prezydenta USA Baracka Obamę. Jego otwarcie na Kubę zostało z zadowoleniem przyjęte przez wiele krajów Ameryki Łacińskiej i Europy, ale spotkało się z krytyką wielu emigrantów kubańskim m.in. na Florydzie.
W niedzielę Rex Tillerson, sekretarz stanu USA, powiedział, że Stany Zjednoczone rozważają całkowite zamknięcie placówki na Kubie. Podkreślał, że zważywszy na poważny uszczerbek na zdrowiu niektórych dyplomatów sprawa jest traktowana "bardzo poważnie". Według Departamentu Stanu ostatni z serii incydentów z udziałem personelu ambasady USA na Kubie wydarzył się w sierpniu. Poszkodowanych zostało 21 osób, które skarżyły się na lekkie urazowe uszkodzenia mózgu, trwałą utratę słuchu, a także inne objawy, takie jak zaburzenia równowagi, ostre bóle głowy, zaburzenie funkcji poznawczych i obrzęk mózgu.
Media podawały, że osoby te padły ofiarą ataków z wykorzystaniem - jak się przypuszcza - specjalnych urządzeń emitujących niesłyszalne dla ludzkiego ucha, szkodliwe dla organizmu człowieka dźwięki. Władze Kanady przekazały, że niepokojące symptomy stwierdzono u co najmniej jednego pracownika kanadyjskiej ambasady w Hawanie.