Ale to wrażenie trwało co najwyżej dwie godziny. Około 21:00 czasu warszawskiego Arlene Foster,  liderka Demokratycznej Partii Unionistycznej (DUP), zadeklarowała, że jej ugrupowanie w żadnym wypadku nie poprze umowy May. To zaś oznacza, że także większość eurosceptycznych deputowanych w Partii Konserwatywnej na czele z liderem tej frakcji Jacobem Rees-Moggiem też nie będzie głosować za porozumienia wynegocjowanego przez szefową rządu.

Dla premier upokorzenie sięga jeszcze dalej bo oto spiker Izby Gmin John Bercow ostrzegł, że umowa May, która została już po raz wtóry odrzucona w ubiegłym tygodniu, nie może zostać ponownie głosowana na tej samej sesji parlamentu. Bercow ostrzegł wręcz szefową rządu, aby “nie próbowała obejść tego zakazu” jakby zwracał się do małej, upartej dziewczynki a nie przywódcy potężnego państwa.

Trudno dociec, na co liczyła May zapowiadając swoją dymisję. Nie można uwierzyć, aby postawa DUP mogła być dla niej zaskoczeniem: "Rzeczpospolita" w środę rano rozmawiała z rzecznikiem ugrupowania, który jasno stwierdził, że unioniści nie zaakceptują porozumienia wprowadzającego odmienne zasady współpracy z Unią dla Irlandii Północnej (tzw. backstop) i dla reszty kraju bo to pierwszy krok ku rozpadowi Zjednoczonego Królestwa.
Boris Johnson, główny konkurent do stanowiska premiera, z wyraźnym zadowoleniem na twarzy przyjął decyzję May o dymisji  - chyba zdawał sobie sprawę, jak smutny koniec kariery pani premier to oznacza.

W środę wieczorem parlament odrzucił wszystkie osiem alternatywnych scenariuszy brexitu.