Nie inaczej jest z realizacją hojnych obietnic wyborczych: wypłatą 500 zł na dziecko i podniesieniem kwoty wolnej od podatku do 8 tys. zł. Stabilnego finansowania brak, więc należałoby z części prezentów się wycofać albo je ograniczyć.

Owszem, nowemu rządowi udało się znaleźć pieniądze na program Rodzina 500+ w przyszłorocznym budżecie (nad którym wczoraj obradował Sejm), ale z trudem, głównie dzięki 9 mld zł dochodu z aukcji częstotliwości pod LTE. Teraz się okazuje, że 2 mld zł z tej sumy są zagrożone, bo jeden z uczestników aukcji może częstotliwości nie odebrać. Ale nawet jeśli 2 mld zł w końcu trafią do kasy państwa, to i tak pokrycia finansowego obietnic na rok 2017 i kolejne brak.

Pieniędzy z aukcji już nie będzie, tymczasem zasiłki po 500 zł będą już wypłacane przez cały rok, no i ma zostać podniesiona kwota wolna od PIT. Nic dziwnego, że determinacja rządzących do szybkiego wprowadzania obietnic w życie osłabła i powolne prace nad nimi mocno kontrastują z blitzkriegem na Trybunał Konstytucyjny czy prezesowskie stołki w spółkach Skarbu Państwa.

Rozbuchanie deficytu sektora finansów publicznych ponad dopuszczalne w Unii 3 proc. PKB grozi ponownym wszczęciem wobec Polski tzw. procedury nadmiernego deficytu, co w dalszej perspektywie może stać się podstawą do przykręcenia nam kurka z miliardami euro z UE. Znacznie szybciej za rozrzutność ukarałyby rządzących rynki finansowe: obniżenie ratingu Polski podbiłoby koszt, po jakim rząd pożycza pieniądze, i osłabiło złotego, uderzając w ponad 150-tysięczną rzeszę frankowiczów, a w skrajnym przypadku także w banki i polski system finansowy.

Dlatego warto ograniczyć hojne prezenty. Można np. podnosić kwotę wolną od podatku na raty albo wprowadzić kwotę degresywną, malejącą wraz ze wzrostem dochodów podatnika. A program Rodzina 500+ ograniczyć np. do sześciu pierwszych lat życia dziecka. Starszym dzieciom państwo mogłoby kupować podręczniki i wyprawki szkolne. Byłoby taniej i finanse publiczne by się nie wykoleiły.