Wyborów na Białorusi nie można sobie wyobrazić bez jarmarków, na których w promocyjnej cenie można kupić np. kiełbasę, ciasto czy robiony na miejscu szaszłyk. Władze zachęcają do głosowania, oferując też tanią wódkę, koniak i piwo. Przy wejściu do lokali wyborczych urządzane są koncerty, śpiewane piosenki i pokazywane tańce ludowe.
W niedzielę wybrano 110 deputowanych Izby Reprezentantów (niższej izby parlamentu), wszystkich w jednomandatowych okręgach wyborczych. – Zostałem wybrany do parlamentu i będę tam jedynym liderem z piętnastu zarejestrowanych na Białorusi partii politycznych. To były sprawiedliwe wybory, odbyły się zgodnie z prawem – mówi „Rzeczpospolitej" Aleh Hajdukiewicz, lider Liberalno-Demokratycznej Partii Białorusi i były podpułkownik milicji. Jego ojciec Siarhej Hajdukiewicz kandydował we wszystkich prezydenckich wyborach na Białorusi od 2001 roku. Gdy opozycyjni rywale Łukaszenki siedzieli w więzieniach, Hajdukiewicz starszy osobiście gratulował prezydentowi.
Frekwencja musi być
– Kierownik w pracy zebrał wszystkich i powiedział, byśmy głosowali już w przedterminowym głosowaniu. Mówił też o tym, że wszystkie listy głosujących będą sprawdzać. Nie chcę stracić pracy, poszedłem i zagłosowałem „przeciwko wszystkim" – mówi „Rzeczpospolitej" pracownik jednego z mińskich przedsiębiorstw państwowych, który z przyczyn oczywistych zastrzega anonimowość.
W niezależnych mediach roi się od informacji na temat przedstawicieli różnych zakładów pracy, którzy udali się do lokali wyborczych, by „sprawdzać obecność" pracowników. To samo dotyczy studentów, których od lat zmusza się do udziału w wyborach.
W jeszcze gorszej sytuacji znajdują się członkowie komisji wyborczych, które w 99 proc. są formowane z przedstawicieli władz. Są to pracownicy urzędów, nauczyciele – ostatecznie tworzą wynik wyborów na Białorusi.