Ludzie potracili miliony dolarów, a dzień, w którym się to wydarzyło, nazwano później "czarnym czwartkiem". Mija właśnie pięć lat od sławnego zaprzestania bronienia franka przez szwajcarski bank centralny. Skutki tej decyzji odczuwamy do dzisiaj.

To było jak grom z jasnego nieba. Nikt nie przypuszczał, że po czterech latach ustanowienia przez szwajcarski bank centralny tzw. sufitu walutowego na franka, bankowcy centralni nagle dojdą do wniosku, że parasol ochronny nie jest już potrzebny. Przypomnijmy, że po kryzysie finansowym Helweci z troską patrzyli, jak ich waluta przy każdym wzroście awersji do ryzyka na rynku się umacnia. A tej nie brakowało. Frank bowiem, tuż obok japońskiego jena był zaliczany do tzw. bezpiecznych przystani, w których skrywali się zlęknieni inwestorzy - pisze Business Insider Polska.

Bank postanowił więc, że utrzyma sztywny kurs franka do euro nie większy niż 1,2, a każde zejście poniżej tego poziomu będzie zasypywał dodrukiem waluty. 15 stycznia jednak doszedł do wniosku, że obrona franka nie ma już sensu. Zdjął więc sufit walutowy oraz obniżył główną stopę procentową do -0,75 proc., w efekcie czego słupki inwestorów na całym świecie oszalały. Zaczęła się panika i efekt kuli śnieżnej.