Jednym z głównych tematów w debacie publicznej była w ub. roku kwestia pedofilii. Oczy wszystkich zwrócone były przede wszystkim na Kościół, który z problemem sobie nie radził, a czasami można było odnieść wrażenie, że po prostu nie chce.
W pewnym momencie pedofilia stała się sprawą polityczną. W Sejmie pojawiły się żądania powołania komisji śledczej do wyjaśnienia przypadków molestowania nieletnich przez osoby duchowne. Do akcji wkroczył rząd. Z jego strony zaczęły padać argumenty – skądinąd słuszne – że pedofilia to nie tylko problem Kościoła, ale całego społeczeństwa. Zapowiadano podjęcie skutecznej walki z pedofilią. Zaostrzono przepisy karne, ale zdecydowano też, że zostanie powołana specjalna, państwowa komisja do badania spraw pedofilskich.
Szumne zapowiedzi
Projekt ustawy w tej sprawie wyszedł z Kancelarii Premiera i pilotował go minister Jacek Sasin. W błyskawicznym tempie projekt ustawy – pomijając właściwie wszystkie opinie krytyczne i po bardzo krótkiej debacie (trwała ledwie 50 minut) – uchwalono. Ustawa przeszła przez Senat, a prezydent ją podpisał. Weszła w życie 26 września 2019 roku.
I na tym się szumne zapowiedzi skończyły. Od tamtej pory nic się nie dzieje. Ci, którzy mieli wyłonić członków komisji, siedzą cicho. Nikt nie chce się wychylić i rozpocząć procesu formowania tego gremium.
Komisja wedle założeń ma być siedmioosobowa. Jej członków – spośród kandydatów, którzy muszą mieć odpowiednie wykształcenie i nieposzlakowaną opinię, nie mogą być politykami i powinni zostać zgłoszeni m.in. przez organizacje pozarządowe, Naczelną Radę Adwokacką, Naczelną Izbę Lekarską – mają wybrać Sejm (trzech większością 3/5 głosów) oraz po jednym Senat, prezydent, premier oraz rzecznik praw dziecka. Członek komisji nie miałby prawa wykonywania innej pracy – z wyłączeniem działalności dydaktycznej np. na uczelni wyższej.