Termometr Wałęsy, test Trumpa

Przyszło lato. W Waszyngtonie oznacza to temperaturę powyżej 30 st. C, co w obowiązującej w Stanach skali Fahrenheita przekłada się na powyżej 80 st., przy jednoczesnej wilgotności powietrza zazwyczaj też powyżej 80 proc. Po prostu łaźnia. Normalny człowiek z wysiłkiem wsiada do samochodu, żeby pojechać gdzieś niedaleko na mrożoną margharitę, którą wypić na razie wolno tylko przy stolikach stojących na zewnątrz barów. Koronawirus ciągle atakuje i Stany Zjednoczone znajdują się wśród trzech krajów, które najgorzej radzą sobie z pandemią. Ciekawe, że te trzy kraje– USA, Rosja i Brazylia – reprezentują to, co kiedyś nazywało się pierwszym, drugim i trzecim światem.

Aktualizacja: 28.06.2020 15:43 Publikacja: 28.06.2020 00:01

Termometr Wałęsy, test Trumpa

Foto: AFP

W drodze do baru zobaczyłam niewielką kolejkę pod remizą strażacką. Okazało się, że można tam zrobić sobie (bezpłatnie) test na koronawirusa. Więc test zrobiłam, a wyniki będę miała za kilka dni. Wygooglowałam potem pytanie: „Co oznacza pozytywny wynik testu na Covid?".

I dostałam odpowiedź, której się spodziewałam: właściwie nic nie oznacza, bo, po pierwsze, jest dużo wyników pozytywno-negatywnych, niektóre testy są nawet tylko w 50 proc. prawdziwe; po drugie, nawet jeśli mam wirusa w nosie, nie oznacza to, że przeszedł czy też przejdzie gdzie indziej i że zachoruję; po trzecie, mogę być tylko nosicielem (właśnie w nosie) tego wirusa, którym mogę lub nie mogę kogoś zarazić. Negatywny wynik testu jest jeszcze bardziej nic niemówiący, bo mogę złapać tego wirusa kilka minut po wyjściu od strażaków lub mogłam go już mieć poprzednio i zarazić kilka innych osób. I tym, którzy otrzymają pozytywny wynik, i tym, którzy otrzymają negatywny, radzi się to samo: nosić maskę, myć ręce i nie kichać na nikogo.

Test chciałam jednak wykonać z dwóch powodów. Po pierwsze, zwiększa to zasięg informacji specjalistów zajmujących się zdrowiem publicznym. Im więcej jest testów, tym lepiej można nakreślać mapy infekcji, jej nasilanie czy zmniejszanie się; grupy wiekowe, etniczne czy zawodowe najbardziej na nią podatne; można prześledzić, ile osób posiadających wirusa trafia do szpitali i jaki jest procent umieralności. Oczywiście, tylko jeśli prawdopodobieństwo prawidłowego wyniku jest większe niż 50 proc. Właśnie na podstawie takich danych władze poszczególnych stanów i miast decydują o tak ważnych rzeczach jak to, czy będziemy pić margharity w słońcu czy w cieniu.

Drugi powód był bardziej prywatny niż publiczny: chciałam zrobić na przekór prezydentowi Trumpowi, który na wiecu wyborczym w Oklahomie powiedział kilka dni temu: „Kiedy testuje się tak dużo ludzi, znajduje się przypadki. Powiedziałem więc moim ludziom: »Zwolnijcie testowanie, proszę was. A oni testują i testują, nawet ludzi, którzy nie wiedzą, o co chodzi«". To zdanie wywołało spore podniecenie mediów, zwłaszcza że wszyscy medyczni doradcy „zadaniowej grupy koronawirusa przy prezydencie" od dawna przekonują obywateli do jak najszerszego testowania (i noszenia masek, czemu również przeciwstawia się prezydent). Pierwszą reakcją Białego Domu było więc stwierdzenie, że prezydent po prostu żartował, taki sobie lekki dowcip. Wiceprezydent Pence oświadczył, że Trump powiedział to tylko „tak sobie", ale następnego dnia prezydent stwierdził, że nie żartował i podtrzymuje to, co powiedział.

Ta prosta myśl, że jeśli nie będziemy testować, nie będziemy wiedzieć, czy jesteśmy zakażeni koronawirusem, wydała mi się bardzo znajoma, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Aż nagle – eureka! Wszystko stało się jasne. Wygooglowałam „stłucz termometr" i natychmiast wyskoczyły „Wikicytaty – Lech Wałęsa", a tam zdanie: „Stłucz se pan termometr, nie będziesz miał gorączki" z lata 1990 r., gdy zaczynała się tzw. wojna na górze w Solidarności czy też w Komitetach Obywatelskich. Podobieństwo argumentacji, rozumowania (jeśli wolno użyć tu tego słowa), niepoddawanie się regułom gramatyki, egocentryzm kipiący z każdego zdania, nawet fizyczne pozy prezydentów Wałęsy i Trumpa wydały mi się w sposób tak oczywisty widoczne, że zaczęłam szukać, czy ktoś już napisał naukową rozprawę na ten temat. Okazało się, że jeszcze nie. A warto.

W drodze do baru zobaczyłam niewielką kolejkę pod remizą strażacką. Okazało się, że można tam zrobić sobie (bezpłatnie) test na koronawirusa. Więc test zrobiłam, a wyniki będę miała za kilka dni. Wygooglowałam potem pytanie: „Co oznacza pozytywny wynik testu na Covid?".

I dostałam odpowiedź, której się spodziewałam: właściwie nic nie oznacza, bo, po pierwsze, jest dużo wyników pozytywno-negatywnych, niektóre testy są nawet tylko w 50 proc. prawdziwe; po drugie, nawet jeśli mam wirusa w nosie, nie oznacza to, że przeszedł czy też przejdzie gdzie indziej i że zachoruję; po trzecie, mogę być tylko nosicielem (właśnie w nosie) tego wirusa, którym mogę lub nie mogę kogoś zarazić. Negatywny wynik testu jest jeszcze bardziej nic niemówiący, bo mogę złapać tego wirusa kilka minut po wyjściu od strażaków lub mogłam go już mieć poprzednio i zarazić kilka innych osób. I tym, którzy otrzymają pozytywny wynik, i tym, którzy otrzymają negatywny, radzi się to samo: nosić maskę, myć ręce i nie kichać na nikogo.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów