– Ta nierentowność niektórych leków – tłumaczy dr Leszek Borkowski z Fundacji Razem w Chorobie – wzięła się z czasów historycznych. Przed transformacją ustrojową leki były sprzedawane szpitalom przez polskie fabryki poniżej kosztów produkcji – to były narzucone przez państwo zobowiązania. Potem fabryki trafiły w ręce prywatne, ale nowi właściciele zgodzili się nadal te zobowiązania wypełniać. Jest to zachowanie bardzo przyzwoite, bo leki, których produkcja nie przynosi zysku, to często specyfiki ratujące życie. Krajowy przemysł zarabia przede wszystkim na lekach sprzedawanych w aptekach. Z tych, które używane są przez szpitale i pogotowie, zysk ma minimalny lub żaden.
Oto kilka przykładów. Przede wszystkim adrenalina. Jest to środek, który uratował już niejedno życie. Zdarza się, że po ugryzieniu przez owada (lub nawet zjedzeniu pokarmu, na który ktoś jest uczulony) dochodzi do tzw. wstrząsu anafilaktycznego. Jest to gwałtowna reakcja alergiczna organizmu, która objawia się często obrzękiem krtani tak silnym, że może dojść do uduszenia.
Człowieka w takim stanie można uratować tylko na dwa sposoby: albo rozcinając mu krtań, albo podając domięśniowo adrenalinę. Drugi z wymienionych sposobów jest oczywiście znacznie lepszy.
Kolejny kluczowy lek to morfina. Często jest to jedyny specyfik, który potrafi zwalczyć silny ból, np. towarzyszący chorobie nowotworowej. Morfina nie ratuje życia, ale ratuje ludzką godność, którą trudno zachować w skrajnym fizycznym cierpieniu.
Atropina – to kolejny ważny lek, którego produkcja nie przynosi zysku. Stosowana jest przy bradykardii, czyli zbytnim spowolnieniu akcji serca. Jest też lekiem, który podaje się pacjentom przed zastosowaniem u nich znieczulenia ogólnego.