Piotr Zimmerman: Przewidziało to już prawo upadłościowe i naprawcze z 2003 r. Nową ustawę wprowadzono jednak w trybie odbiegającym od optymalnego: do prac nad nią nie dopuszczono bowiem praktyków prawa upadłościowego, sędziów ani syndyków. Ustawa zatem nie uwzględnia ich dorobku. Ustanawiając zbyt niskie wynagrodzenia, uniemożliwia dostęp do tych funkcji najbardziej efektywnym menedżerom. Błędem jest też, że radcowie i adwokaci nie mogą być syndykami (tylko znikomy procent z nich ma bowiem wymagany staż w zarządzaniu przedsiębiorstwem). Duże zastrzeżenia budzi centralizacja listy syndyków oraz brak informacji o okręgu sądowym, w którym syndyk będzie działać; nie wprowadzono też liczby prowadzonych postępowań. Niektórzy syndycy będą więc prowadzili ich wiele (obciążając upadłość np. kosztami dojazdu), inni zaś nie będą przez sądy powoływani.
Wyznaczając syndyka, sąd upadłościowy sprawdza przede wszystkim jego doświadczenie, sprawność, umiejętność formułowania wniosków procesowych i prowadzenia całego postępowania. Sądy upadłościowe doskonale się orientują, kto jest odpowiedni do poprowadzenia upadłości z dużą liczbą drobnych ruchomości do sprzedania, kto do prowadzenia dużej liczby postępowań sądowych i egzekucyjnych, a kto jest w stanie poprowadzić przedsiębiorstwo, dokończyć budowę mieszkań czy w inny sposób doprowadzić do maksymalnego zaspokojenia wierzycieli.
Ustawowe wymogi odnoszą się wyłącznie do wiedzy teoretycznej syndyków - zarządzania przedsiębiorstwem. To niedobrze, bo test wiedzy, który kandydat zdaje przed komisją egzaminacyjną, w żaden sposób nie może pomóc w ustaleniu praktycznych umiejętności przyszłego syndyka. Nie ma kryterium, które by pozwalało wykazać efekty zarządzania przedsiębiorstwem, a przynajmniej wykluczyć osoby wybitnie nieudolne. Tu widzę największą słabość nowej ustawy - przekreśla ona doświadczenia kadry syndyków, którą praktyka ukształtowała przez ostatnie 18 lat. Tymczasem zmiany powinny się koncentrować na rozwoju systemu kontroli i nadzoru oraz szkoleniu syndyków, a nie na tworzeniu nowej kadry.
Prawo upadłościowe nie przewiduje innej kontroli niż nadzór sędziego komisarza. Jedynym skutecznym środkiem dyscyplinującym, którym on dysponował, poza pouczeniem syndyka, było odsunięcie go od pełnienia funkcji. Ten środek był w wielu wypadkach zbyt surowy, gdyż powodował dożywotnią utratę możliwości sprawowania funkcji. Brakowało instrumentów pośrednich, a samo zwrócenie uwagi na popełnione uchybienie bywało nieraz zbyt łagodnym środkiem. Tym samym rzeczywiście niekiedy brak instrumentów wpływał na utrudnienia w efektywnym wykonywaniu kontroli. Wprowadzenie grzywny dla syndyka jest więc pozytywnym elementem, a elastyczne kształtowanie jej wysokości - do 30 tys. zł - wydaje się trafne, pod warunkiem że sądy będą stosowały ten środek z rozwagą.
Ustawa bardzo mocno ogranicza wysokość wynagrodzenia, jakie może zostać przyznane syndykowi. Obniżenie górnej granicy z 5 do 3 proc. funduszy masy upadłościowej w praktyce nie będzie dotkliwe. W wypadku wielkich upadłości syndycy i tak nie otrzymują więcej niż 2,5 proc. Za problematyczną uznać należy barierę kwotową - do 140-krotności przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw. Po pierwsze, utrudni to długotrwałe postępowania, gdyż po jakimś czasie stanie się dla syndyka oczywiste, że już więcej nie zarobi. Po drugie, odbierze motywację do efektywnego prowadzenia przedsiębiorstwa. Wymaga to bowiem wiele czasu, wykonywania czynności menedżerskich i ponoszenia odpowiedzialności za efekt. Żaden zdolny menedżer nie podejmie takiego ryzyka za tak ograniczone wynagrodzenie. Może się poprawić szybkość prowadzonych postępowań, ale będą one mniej efektywne - tzn. zmniejszy się stopień zaspokojenia wierzycieli oraz utrzymania miejsc pracy. Domyślnym sposobem działania każdego syndyka stanie się zatem likwidacja przedsiębiorstwa w drodze jak najszybszej sprzedaży, niezależnie od jego stanu i ceny możliwej do uzyskania.