Od dawna przyglądam się obu instytucjom, które dla mnie są spadkiem po Polsce resortowo-wojskowej czasów gen. Jaruzelskiego i jego kolegów, i nie potrafię znaleźć odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że w nawale reform, którymi bombardowany jest wymiar sprawiedliwości, likwidowane i przywracane sądy, zmieniane co rusz procedury i kodeksy, te enklawy tajemne trwają sobie w absolutnej ciszy. A deklaracje kolejnych ministrów sprawiedliwości, że trzeba w końcu coś z nimi zrobić, gasną jak świeczki. Dla prokuratury wojskowej potwierdzeniem racji bytu było niewątpliwie prowadzenie śledztwa smoleńskiego, nie wiem natomiast, czym uzasadnia się istnienie struktur wojskowego wymiaru sprawiedliwości. Kontrowersji wokół działania tej instytucji przez całe lata nagromadziło się zresztą sporo, jak choćby zarzut braku konstytucyjnej równości obywateli wobec sądów, gdy różnicuje się ich nie ze względu na popełniony czyn, ale przynależność do określonej grupy zawodowej. Co ciekawe, inne służby mundurowe podlegają zwykłemu sadownictwu powszechnemu. Pojawiały się też wątpliwości, czy nie jest zagrożona niezawisłość sędziów sądów wojskowych, którzy podlegają przecież strukturom dowódczym.
Osobną kwestią są kosztowne, rozbudowane struktury przy niskiej efektywności takich sądów. Ciekawostką, pewnie znaną nielicznym wtajemniczonym, jest istnienie Izby Wojskowej w Sądzie Najwyższym, która w 2014 r. rozpoznała dziesięć kasacji, 33 apelacje i 36 zażaleń. Co dobrze ilustruje jej miejsce i pozycję w wymiarze sprawiedliwości. Dyskusja o zmianach musi się zacząć, a umocowanie konstytucyjne sądów wojskowych nie powinno być przeszkodą nie do pokonania.