Jak podał we wtorek GUS, przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw, który obejmuje podmioty z co najmniej 10 pracownikami, zwiększyło się w maju o 13,5 proc. rok do roku po zwyżce o 14,1 proc. w kwietniu. To oznacza, że wyniosło niemal 6400 zł brutto. To pierwszy od stycznia br. przypadek, gdy wzrost płac zwolnił. Dla ekonomistów, którzy przeciętnie spodziewali się wyniku na poziomie 14,7 proc., to spore zaskoczenie.
Wyhamowanie wzrostu płac szło w parze z osłabienie zapotrzebowania na pracowników. Przeciętne zatrudnienie (tzn. przeliczone na pełne etaty) w sektorze przedsiębiorstw wzrosło w maju o 2,4 proc. rok do roku, po zwyżce o 2,8 proc. w kwietniu. Ekonomiści spodziewali się wyhamowania wzrostu zatrudnienia, ale do 2,6 proc.
Na dynamikę zatrudnienia w ujęciu rok do roku spory wpływ ma jednak doroczna rewizja próby przedsiębiorstw, której GUS dokonuje w styczniu. W stosunku do kwietniu zatrudnienie w maju zmalało o 5,4 tys. etatów. I choć spadek zatrudnienia w tym okresie nie jest niczym nadzwyczajnym, to tym razem – jak zauważyli ekonomiści z PKO BP – był większy niż przeciętnie.
W maju wskaźnik cen konsumpcyjnych (CPI), główna miara inflacji w Polsce, wzrósł o 13,9 proc. rok do roku. To oznacza, że w ujęciu realnym przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw zmalało po raz pierwszy od maja 2020 r. Nie licząc okresu pandemii, z takim zjawiskiem poprzednio mieliśmy w Polsce do czynienia na przełomie 2012 i 2013 r. Był to okres stagnacji w polskiej gospodarce, w tym również stagnacji wydatków konsumpcyjnych. Tym razem, jak oceniają ekonomiści z banku Pekao, spadek siły nabywczej wynagrodzeń również poskutkuje wyraźnym spowolnieniem gospodarczym.