Jedno jest pewne: w tym roku rząd nie wprowadzi refundacji metody zapłodnienia in vitro. Tak zapowiedział w „Newsweeku” premier Donald Tusk, tłumacząc, że dziś nie stać nas na finansowanie z NFZ kolejnych kosztownych procedur medycznych.
Ten rok zapowiada się więc jako czas debaty na temat zapłodnienia in vitro oraz nadrabiania zaległości w prawodawstwie dotyczącym kwestii bioetycznych, w tym ochrony ludzkich embrionów. W Polsce bowiem zabiegów in vitro, które przeprowadza się w kilkudziesięciu prywatnych klinikach, nie reguluje żadne prawo.
– Rok to nawet za mało – mówi posłanka PO Elżbieta Radziszewska o czasie potrzebnym na procedury legislacyjne. – Względy finansowe są bardzo ważne, zwłaszcza gdy są inne pilne potrzeby, ale zanim w tej sprawie zapadną jakiekolwiek decyzje, trzeba odpowiedniego ustawodawstwa, które da odpowiedź na bardzo wiele trudnych pytań, np. co to jest in vitro, kto i na jakich zasadach może być dopuszczony do takiego zabiegu. Trzeba najpierw wiedzieć, co miałoby się ewentualnie finansować, żeby o tym decydować.
W tym celu najpierw trzeba ratyfikować europejską konwencję bioetyczną, powołać narodowy komitet bioetyczny i dopiero wtedy przy uwzględnieniu wyników szerokiej dyskusji opracować własne, krajowe ustawodawstwo, które określi zasady stosowania in vitro.
Z rozpoczęcia debaty zadowolona jest strona kościelna przeciwna sztucznemu zapładnianiu. – Im więcej rozmów, tym lepiej, bo chodzi przecież o prawdę. Jeśli jest dyskusja, to jest okazja, by się wypowiedzieć i przedstawić swoje stanowisko – tłumaczy ks. Andrzej Rębacz, członek Rady do spraw Rodziny Konferencji Episkopatu Polski. O zapowiedzi premiera, że w tym roku na pewno nie zostanie wprowadzona refundacja zapłodnienia in vitro, mówi: – Nie mamy nic do tego, na co rząd chce wydawać pieniądze.