Lenin na bocznym torze

W dawnym ZSRR Lenin musiał być wszędzie. Pomnik przywódcy proletariatu był jak mantra sowieckiego krajobrazu. Statuy innych bohaterów podlegały umiarkowanej rotacji, tablice pamiątkowe i groby zasłużonych mogły stanowić elementy uzupełniające, ale Lenin był nieodzowny, trwały jak zdobycze rewolucji.

Publikacja: 31.03.2009 14:43

Betonowy obelisk na zbiorowej mogile pomordowanych Polaków – już z krzyżem

Betonowy obelisk na zbiorowej mogile pomordowanych Polaków – już z krzyżem

Foto: Fotorzepa, Robert Daniłowicz

Red

A w Łyntupach, niedużym miasteczku na Białorusi, Lenina nie było. W połowie lat 80. zapadła wreszcie decyzja. Jakby dla rekompensaty długiej nieobecności zamówiono kosztowny, granitowy posąg u wziętego białoruskiego rzeźbiarza.

Podczas gdy Lenin wykuwał się w pracowni, na świecie podnosić zaczęły się wichry zmian. Urząd sekretarza generalnego KPZR objął Michaił Gorbaczow, a parafię łyntupską ksiądz Jan Szutkiewicz, który był tu pierwszym stałym księdzem od końca wojny. Była to postać dosyć barwna. Urodził się jako Jan hrabia Tyszkiewicz w pałacu Zatrocze koło Wilna. Sowieci zamordowali jego ojca, a matka pod przybranym nazwiskiem schroniła się z kilkuletnim synem w Grodnie. Jako młody człowiek brał udział w nielegalnym duszpasterstwie. Studiował dyrygenturę w Konserwatorium Moskiewskim, a seminarium ukończył w Kownie. Władze partyjne nie godziły się na jego wyświęcenie, dlatego odbyło się ono potajemnie, przez co długo nie mógł oficjalnie pracować.

Tymczasem Lenin twardo wybierał się do Łyntup. Ksiądz Szutkiewicz, wytrawny agent Watykanu, dowiedział się o zamysłach wodza rewolucji i postanowił je pokrzyżować. Plan proboszcza był dość perfidny. Wykalkulował, że najbardziej prawdopodobnym miejscem erekcji Lenina będzie nieduży plac przed kościołem, w centralnym punkcie miasteczka. Postawił tu więc prewencyjnie pokaźnych rozmiarów krzyż. Stanął on wprawdzie nie bezpośrednio na placyku, bo już za kościelnym murem, ale nieprzyjemnie wystawał i kłuł w oczy. Gdy więc na sesji rady rejonowej stanął punkt o lokalizacji pomnika i samo przez się zaproponowano ów placyk, podniosły się głosy słusznego protestu, że nie wypada, by Lenin stał na tle krzyża. Usiłowano jeszcze nakłonić proboszcza do przeniesienia krzyża w inne miejsce, ale właśnie rozpadało się imperium i ten fakt chwilowo bardziej absorbował miejscowych decydentów niż wojowanie z kościołem.

Tymczasem platforma kolejowa z Leninem przybyła do Łyntup. Rozładowano ją chyłkiem na bocznicy i nadal szukano godnej lokalizacji. I być może w końcu by znaleziono, gdyby nie przebiegły ksiądz, który nie zadowolił się zatrzymaniem pochodu wodza rewolucji, ale przeszedł do kontrofensywy. Gdy posąg leżał na rampie proboszcz namówił miejscowych chuliganów, by odbili Leninowi nos. Niestety, nadgorliwe łobuzy nie tylko zdeformowały oblicze wodza, ale odtłukły także jedną rękę, a drugą uszkodziły. Wybuchł skandal, ale sprawcy pozostali nieznani. I tu zaczęły się problemy. Bo gdyby to był Lenin zwykły, betonowy, jaki zdobi, czy raczej szpeci większość sowieckich miasteczek, można by go jakoś, domowym sposobem, zrekonstruować, ale on był z kamienia, artystyczny. Trzeba więc było znowu angażować rzeźbiarza. A czasy zmieniały się coraz szybciej. Koniec końców ZSRR upadł, a posąg cichcem wywieziono do lasu i ciśnięto w błota. Lenin zabulgotał i pogrążył się w mazistą otchłań, gdzie spoczywać będzie prawdopodobnie ad finem temporum, chyba że znajdą go kiedyś archeolodzy, wydobędą z bagna i Lenin z Łyntup, z obtłuczonymi rękoma, niczym potworna trawestacja Wenus z Milo, stanie w jakimś muzeum.

[srodtytul]Ofiary zbrodni i historii[/srodtytul]

Jest jednak spora szansa, że go nie znajdą, bo błota wokół Łyntup niebagatelne. Rozległe trzęsawiska usiane suchawymi ostrowami. W czasie wojny uratowało się tu wielu Żydów. Pomagali im miejscowi. Nie zawsze za darmo. Pan Henryk, który jest tu moim przewodnikiem, opowiada historię dwóch sióstr, które uzbierały w ten sposób garnuszek złota. Gdy przyszli Sowieci, siostry zakopały skarb w ogrodzie, a po wielu latach, trawione być może wyrzutami sumienia, postanowiły przekazać złoto na Kościół. Problem jednak w tym, że nie mogły garnka znaleźć.

– Ech, wszyscy kopali, cały ogród zryli, a złota nie znaleźli… Musi Bogu nie była miłą taka ofiara – konkluduje filozoficznie pan Henryk.

Nie wszyscy jednak byli tacy interesowni. To przecież z Łyntup pochodzili przybrani rodzice księdza Romualda Jakuba Wekslera-Waszkinela…

Łyntupy to także ważne miejsce martyrologii ludności polskiej. W maju 1942 r. rozstrzelano tu około 150 zakładników. Był to odwet za zabójstwo wysokiego funkcjonariusza władz okupacyjnych. W sumie zamordowano wówczas ponad 500 mężczyzn z okolicznych miejscowości. Większości mordów dokonały jednostki litewskiej policji.

– W Łyntupach były dwie egzekucje – mówi pan Henryk. – Najpierw strzelali Niemcy, ale słabo im szło, więc poprawkę zlecono Litwinom. A Litwin sumienny... Ale najgorsze jest to, że tego ważnego Niemca to nie zabili nasi partyzanci, ale sowieccy, ten Markow, który potem tak nieludzko rozprawił się z brygadą AK „Kmicic”. Tak więc Ruscy zawinili, a Niemcy zemścili się na Polakach rękami Litwinów! Jak to wszystko dobrze pomyślane…

Na zbiorowej mogile przy drodze stoi betonowy obelisk. Inskrypcja na nim może służyć za podręcznikowy przykład historycznej manipulacji. Nazwiska podano w wersji rosyjskiej i napisano: „Pochowani tu są obywatele radzieccy bestialsko zamęczeni przez niemiecko-faszystowskich agresorów”.

Ten pomnik również nosi ślady reakcyjnej roboty księdza Szutkiewicza.

– Teraz na górze jest krzyż, ale kiedyś była gwiazda. Nasz proboszcz nie mógł tego znieść i którejś nocy zwalili tę gwiazdę z jednym chłopakiem i postawili krzyż – wspomina pan Henryk.

– Trudno mi uwierzyć, że miejscowe służby nie zdawały sobie sprawy, kto stoi za tymi akcjami – mówię z niedowierzaniem.

– Wiedzieli, ale to był już schyłek imperium, nie było wiadomo, w którą stronę wszystko się potoczy. Poza tym chodziły słuchy, że ksiądz ma jakąś wysoką protekcję w Moskwie. Wiem, że podczas studiów wszedł w kręgi elity artystycznej, bywał na prywatkach u Rostropowicza, gdzie pojawiali się różni dygnitarze i on ich tam poznawał i oczarowywał, bo to był człowiek bardzo inteligentny, dowcipny, z gestem i prezencją, „polski hrabia” po prostu, a pan wie, jakie to zawsze robiło wrażenie na Moskalach… Oczywiście żaden z nich nie firmowałby akcji w stylu obtłukiwanie nosa Leninowi czy zwalanie czerwonej gwiazdy, ale u nas na prowincji już taka mentalność: „robi, znaczy wolno mu”. On miał tego świadomości i po prostu się nie bał. Pan wie, że on tu poprowadził publiczną procesję? A przecież wtedy to było surowo zakazane, za to można było pójść do więzienia! A przy tym patriota. Gdyby nie on, to śladu po polskości tu by nie zostało. Chodźmy do kościoła, coś panu pokażę.

W ogromnej, neobarokowej bazylice trwa właśnie przedpołudniowa msza po białorusku. Kiedyś o tej porze było nabożeństwo polskie, ale zostało przesunięte na wcześniejszą porę. Zagadnięci parafianie nawet nie wiedzą, na którą dokładnie. Na siódmą, ósmą, a może szóstą. W niedzielę rzadko kto wstaje tak wcześnie, szczególnie młodzież, ale nawet starsi z okolicznych wiosek nie zawsze mogą zdążyć.

– Kiedyś kościół był ostoją polskości… – mówi pan Henryk i prowadzi do bocznej nawy, gdzie wiszą dwie ogromne płyty z czarnego marmuru z nazwiskami ofiar zbrodni 1942 roku w polskiej wersji językowej. Między nimi krzyż i napis „Boże, zbaw ich dusze”.

– Proszę zwrócić uwagę na datę: maj 1987, jeszcze Sowiety mocno się trzymały. Niech mi pan pokaże drugą świątynię w ZSRR, gdzie by wtedy wieszano polskie tablice! Dobrze, że ksiądz Szutkiewicz jeszcze z tym zdążył…

[srodtytul]Prorok we własnym kraju[/srodtytul]

Na skraju miasteczka rozciąga się duży, zapuszczony park pełen budowli w różnym stanie upadku. Nad rozległym stawem stoi niszczejący, neorenesansowy pałac. Obiekt powstał około 1907 r. na zamówienie Józefa Biszewskiego. Podwaliny pod fortunę tej mało znanej rodziny położył jego ojciec Jerzy, wzięty adwokat petersburski. Hipolit Korwin-Milewski wspomina, że w 1915 r. Niemcy zarekwirowali u Biszewskiego maszynę parową, ale gdy odstępowali, maszynę zwrócili. Kiedy pojawiło się tu Wojsko Polskie, maszynę znów zabrano, jednak nie udało się już jej odzyskać. To także nasi żołnierze spalili łyntupski pałac i właściciel nie zdołał już go odbudować. Zrobiły to dopiero władze sowieckie (sic!). Mieściła się tu szkoła, ale odkąd przeniosła się do nowego budynku, obiekt popada w ruinę. Ostatnio ktoś ukradł blaszany dach.

Predylekcja do zbierania złomu ma w Łyntupach pewne tradycje. Cyganka wywróżyła kiedyś Biszewskiemu, że będzie żył, póki nie przestanie budować i… zbierać żelastwo! W posiadłości wyrastały więc kolejne inwestycje, a pałac wypełniał się różnego rodzaju wyrobami z metalu.

Grób Jerzego Biszewskiego zachował się na miejscowym cmentarzu. Obok spoczywa Weronika z Eydziatowiczów Gorecka – opiekunka filomatów, słynna z urody „raffaelowa Madonna”, jak nazywa ją w swych pamiętnikach Stanisław Morawski. Jej mężem był Antoni Gorecki żołnierz i poeta, jeden z przywódców powstania listopadowego na Litwie, w konsekwencji uchodźca i towarzysz Adama Mickiewicza. Po emigracji męża i konfiskacie majątku przez władze carskie Weronika znalazła się w nader trudnej sytuacji. Ostatnie lata życia spędziła u córki w Łyntupach, która wyszła za Biszewskiego seniora. Syn Goreckich Tadeusz ożenił się z córką wieszcza Marią. Ich syn z kolei Ludwik jest protoplastą żyjących do dzisiaj potomków Mickiewicza.

Moją uwagę zwraca jeszcze jedna mogiła. Stoi na niej mały, przerdzewiały krzyż. Na mosiężnej tabliczce widnieje napis: „Adam Gorecki (ur. 1864 w Paryżu) zm. 1890 w Rydze”. A więc tu spoczął brat Ludwika, którego szukałem kiedyś na ryskich nekropoliach. Czy wiedzą o tym mickiewiczolodzy?

Żegnam się z panem Henrykiem i ruszam do Wilna, by odszukać księdza Jana.

W stolicy Litwy jest on postacią niemal anonimową. Udaje mi się go znaleźć w maleńkim kościele na Zarzeczu, gdzie teraz pracuje. Pytam o Łyntupy.

– To była trudna parafia. Łyntupy nie miały szczęścia do przyzwoitych księży i ludzie przez to ostygli w wierze. Ja nie robiłem niczego wyjątkowego, wystarczyło trochę chcieć i nie bać się, nie ma co tworzyć legend… Ta procesja dajmy na to, to wyszła trochę przypadkiem – mówi. – Przyjechał do nas z Polski biskup Andrzejewski, Panie świeć…, była Wielkanoc, odprawiał mszę rezurekcyjną i w naturalnym odruchu ruszył z procesją. Ja wiedziałem, że to zakazane, on nie. Jedyne co mogłem zrobić, to skierować go na koniec na mogiłę sowieckich sołdatów, która była tuż za ogrodzeniem kościoła. On się tam pomodlił i wszystko, ale mnie to uratowało, bo tłumacząc się potem władzom, argumentowałem, że przecież nie będą mnie karać za to, że modliłem się za żołnierzy Armii Czerwonej! Podobnie z obeliskiem. Ja nie chciałem wnikać, jakiej narodowości byli ci ludzie, kto ich zamordował, ale czy mogłem pozwolić, by moi parafianie leżeli pod czerwoną gwiazdą? Ale nie ma co robić z tego sensacji… Wie pan, to pewien paradoks, ale w czasach sowieckich postawiłem wiele krzyży, legalnie i nielegalnie i nigdy nie miałem z tym problemów. A tu, w wolnym kraju, za postawienie krzyża na terenie kościoła siedziałem niedawno na ławie oskarżonych. Podała mnie do sądu jedna pani, której widok krucyfiksu źle podziałał na nerwy. Jej prawo… Kiedyś za taki proces byłbym bohaterem całego wolnego świata, byłoby o tym głośno w mediach. Dziś podpadam najwyżej pod kategorię drobnych przestępców i nawet kronika kryminalna się o tym nie zająknie.

– A Lenin? – pytam na odchodnym. – Jak to było z tym Leninem?

Na zmęczonej twarzy księdza błyska filuterny uśmiech.

– O to niech pan zapyta samego Władimira Ilicza… o ile oczywiście uda się panu go znaleźć!

A w Łyntupach, niedużym miasteczku na Białorusi, Lenina nie było. W połowie lat 80. zapadła wreszcie decyzja. Jakby dla rekompensaty długiej nieobecności zamówiono kosztowny, granitowy posąg u wziętego białoruskiego rzeźbiarza.

Podczas gdy Lenin wykuwał się w pracowni, na świecie podnosić zaczęły się wichry zmian. Urząd sekretarza generalnego KPZR objął Michaił Gorbaczow, a parafię łyntupską ksiądz Jan Szutkiewicz, który był tu pierwszym stałym księdzem od końca wojny. Była to postać dosyć barwna. Urodził się jako Jan hrabia Tyszkiewicz w pałacu Zatrocze koło Wilna. Sowieci zamordowali jego ojca, a matka pod przybranym nazwiskiem schroniła się z kilkuletnim synem w Grodnie. Jako młody człowiek brał udział w nielegalnym duszpasterstwie. Studiował dyrygenturę w Konserwatorium Moskiewskim, a seminarium ukończył w Kownie. Władze partyjne nie godziły się na jego wyświęcenie, dlatego odbyło się ono potajemnie, przez co długo nie mógł oficjalnie pracować.

Pozostało 92% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!