Po zmroku Kabul wydaje się wymarłym miastem. Ulice w centrum są zupełnie puste i ciemne, jedynie policyjne dżipy w zawrotnym tempie przemierzają miasto, czasami słychać przelatujące śmigłowce i samoloty wojskowe.
Skoro świt muezini nawołują do modlitwy i pięciomilionowe miasto budzi się do życia. Poranek w Kabulu ma zapach baraniego sadła. Tłusty dym unosi się nad szaszłykarniami i czajchanami. Na Chicken Street, gdzie kiedyś sprzedawano kurczaki, a dziś handluje się dywanami i lapis lazuli, kierowcy popijają zieloną herbatę. Młodzi chłopcy wyładowują bryły lodu przywiezione z gór Hindukuszu. Kobiety w czarnych bądź błękitnych burkach omijają kałuże. Generatory burczą, zasilając telewizory z bollywoodzkimi hitami i afgańskimi telenowelami. Dzięki nim działają też wyciskarki soku z marchwi i sprzęt muzyczny. Złoci młodzieńcy zaciągają się dymem z przywiezionych z Iranu fajek wodnych. Za szybami unieruchomionych w korku samochodów – plakaty wyborcze. W Kabulu najczęściej prezydenta Hamida Karzaja i byłego ministra spraw zagranicznych dr. Abdullaha Abdullaha.
We wtorek – wraz z muezinami – Kabul obudziły dwie rakiety wystrzelone w pałac prezydenta Karzaja. Nikomu nic się nie stało, ucierpiało tylko jedno skrzydło budynku.
Ataki talibów to przedwyborcza codzienność. We wtorek około południa cztery kilometry od centrum miasta, na drodze do Dżalalabadu wysadził się w powietrze zamachowiec-samobójca. Byłem akurat w samochodzie z amerykańskim doktorem Geraldem Scottem Flinem z organizacji Volunteer Medics Worldwide, który przez krótkofalówkę dostawał informacje od amerykańskiej armii. Mieliśmy skręcić w kierunku Dżalalabadu, ale zostaliśmy ostrzeżeni, więc pojechaliśmy od razu do szpitala wojskowego afgańskiej armii.
W szpitalu panowało przygnębienie. Pięć osób zginęło, 35 było ciężko rannych. Jeden z mężczyzn miał wyrwane kolano, czekał na amputację, drugiemu brakowało części głowy. Zawodzili w morfinowej malignie. Na oddziale dla lżej rannych jedynym przytomnym i będącym w stanie mówić pacjentem był 27-letni Jomio. Doktor „G” wyjął mu z oka mikroskopijny kawałek metalu.