Bombowa cisza wyborcza

– Po co te wybory, skoro władza nie jest w stanie zapewnić nam bezpieczeństwa – zawodziła matka rannego chłopca

Aktualizacja: 20.08.2009 12:44 Publikacja: 20.08.2009 00:12

Przygotowania do wyborów w Panczszirze

Przygotowania do wyborów w Panczszirze

Foto: Associated Press

Red

Po zmroku Kabul wydaje się wymarłym miastem. Ulice w centrum są zupełnie puste i ciemne, jedynie policyjne dżipy w zawrotnym tempie przemierzają miasto, czasami słychać przelatujące śmigłowce i samoloty wojskowe.

Skoro świt muezini nawołują do modlitwy i pięciomilionowe miasto budzi się do życia. Poranek w Kabulu ma zapach baraniego sadła. Tłusty dym unosi się nad szaszłykarniami i czajchanami. Na Chicken Street, gdzie kiedyś sprzedawano kurczaki, a dziś handluje się dywanami i lapis lazuli, kierowcy popijają zieloną herbatę. Młodzi chłopcy wyładowują bryły lodu przywiezione z gór Hindukuszu. Kobiety w czarnych bądź błękitnych burkach omijają kałuże. Generatory burczą, zasilając telewizory z bollywoodzkimi hitami i afgańskimi telenowelami. Dzięki nim działają też wyciskarki soku z marchwi i sprzęt muzyczny. Złoci młodzieńcy zaciągają się dymem z przywiezionych z Iranu fajek wodnych. Za szybami unieruchomionych w korku samochodów – plakaty wyborcze. W Kabulu najczęściej prezydenta Hamida Karzaja i byłego ministra spraw zagranicznych dr. Abdullaha Abdullaha.

We wtorek – wraz z muezinami – Kabul obudziły dwie rakiety wystrzelone w pałac prezydenta Karzaja. Nikomu nic się nie stało, ucierpiało tylko jedno skrzydło budynku.

Ataki talibów to przedwyborcza codzienność. We wtorek około południa cztery kilometry od centrum miasta, na drodze do Dżalalabadu wysadził się w powietrze zamachowiec-samobójca. Byłem akurat w samochodzie z amerykańskim doktorem Geraldem Scottem Flinem z organizacji Volunteer Medics Worldwide, który przez krótkofalówkę dostawał informacje od amerykańskiej armii. Mieliśmy skręcić w kierunku Dżalalabadu, ale zostaliśmy ostrzeżeni, więc pojechaliśmy od razu do szpitala wojskowego afgańskiej armii.

W szpitalu panowało przygnębienie. Pięć osób zginęło, 35 było ciężko rannych. Jeden z mężczyzn miał wyrwane kolano, czekał na amputację, drugiemu brakowało części głowy. Zawodzili w morfinowej malignie. Na oddziale dla lżej rannych jedynym przytomnym i będącym w stanie mówić pacjentem był 27-letni Jomio. Doktor „G” wyjął mu z oka mikroskopijny kawałek metalu.

– Facet by oślepł na bank – powtarzał „doc G” (tak kazał się nazywać).

– Stałem na przystanku autobusowym – opowiadał z wysiłkiem ranny – kiedy nagle zauważyłem rozpędzoną białą toyotę corollę. Stało nas ośmiu obok bazarku. Samochód o mało nas nie staranował, ale pojechał dalej. Zamachowiec chciał zaatakować żołnierzy koalicji, ale wysadził się w powietrze wcześniej, 20 metrów od nas. Ogłuszyło mnie, zakręciło mi się w głowie i straciłem przytomność – mówił mężczyzna, którego fragmenty bomby i samochodu raniły w szyję, klatkę piersiową i nogę.

Sanitariusze wnieśli do pokoju najmłodszego rannego, może 12- letniego chłopca. Był nieprzytomny. Lekarz musiał wyprosić jego zapłakaną matkę i ciotki. „Doc G” sprawdził oczy wszystkim pacjentom. W szpitalu jest sprzęt okulistyczny za 50 tys. dolarów, ale nie ma okulisty, bo wszyscy wyjechali za granicę. Przed szpitalem stało 30 nowych karetek, ale na dziesięciu rannych w zamachu przydzielano jedną sanitariuszkę.

– Po co nam te wybory, skoro władza nie jest w stanie zapewnić nam bezpieczeństwa – zawodziła zapłakana matka chłopca.

Wróciłem do domu w nocy. Miasto znów opustoszało. Mój gospodarz Attajallah drwił z syna Hamida, który pojechał do swojej wioski po kartę do głosowania.– Jak zagłosujesz, to talibowie utną ci palec. Chodź z rękami w kieszeni – żartował, ale dobrze wiedział, że to, co w Kabulu wydaje się absurdem, na prowincji może się okazać krwawą prozą życia.

[b]Andrzej Meller z Kabulu[/b]

[i] Autor jest współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego”[/i]

Po zmroku Kabul wydaje się wymarłym miastem. Ulice w centrum są zupełnie puste i ciemne, jedynie policyjne dżipy w zawrotnym tempie przemierzają miasto, czasami słychać przelatujące śmigłowce i samoloty wojskowe.

Skoro świt muezini nawołują do modlitwy i pięciomilionowe miasto budzi się do życia. Poranek w Kabulu ma zapach baraniego sadła. Tłusty dym unosi się nad szaszłykarniami i czajchanami. Na Chicken Street, gdzie kiedyś sprzedawano kurczaki, a dziś handluje się dywanami i lapis lazuli, kierowcy popijają zieloną herbatę. Młodzi chłopcy wyładowują bryły lodu przywiezione z gór Hindukuszu. Kobiety w czarnych bądź błękitnych burkach omijają kałuże. Generatory burczą, zasilając telewizory z bollywoodzkimi hitami i afgańskimi telenowelami. Dzięki nim działają też wyciskarki soku z marchwi i sprzęt muzyczny. Złoci młodzieńcy zaciągają się dymem z przywiezionych z Iranu fajek wodnych. Za szybami unieruchomionych w korku samochodów – plakaty wyborcze. W Kabulu najczęściej prezydenta Hamida Karzaja i byłego ministra spraw zagranicznych dr. Abdullaha Abdullaha.

Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!