[b]Kilka tygodni przed referendum zdecydował się pan poprzeć obóz zwolenników traktatu. Może mieć pan udział w jego przyjęciu.[/b]
[b]Seamus Heaney:[/b] Jestem bardzo szczęśliwy, że traktat przeszedł, ale byłbym jeszcze szczęśliwszy, gdyby się to stało za pierwszym razem. Jesteśmy w Unii Europejskiej od 1973 roku i wyraźnie widać, jak od tego czasu nasz kraj zmienił się na korzyść. Umocniła się nasza niepodległość i pewność siebie. Odnieśliśmy gigantyczne korzyści ekonomiczne. Byłem bardzo zasmucony, gdy w czerwcu zeszłego roku Irlandczycy powstrzymali reformy umożliwiające dalszą integrację. Irlandia dostała gwarancje nienaruszalności praw obyczajowych, podatkowych i neutralności, ale tym razem ciężar kampanii przesunął się na sprawy gospodarcze. Irlandczycy po części zagłosowali na „tak”, bo zrozumieli, że będąc w Unii, są bezpieczniejsi i jest to lepsze dla gospodarki. Ale nie tylko to odegrało rolę. Lepiej zrozumieli sam traktat. Rząd tym razem porządnie wykonał swoją pracę, wyszedł do ludzi ze zrozumiałym przekazem i poprowadził dobrą kampanię.
[b]Przeciwnicy nawołujący do głosowania na „nie” argumentują, że zbyt daleko idąca integracja może zagrozić kulturze, religijności, nawet niepodległości. Nie boi się pan, że Irlandia utraci swój charakter?[/b]
Mimo że Irlandia odzyskała niepodległość na początku XX wieku, ciągle była ekonomicznie uzależniona od Wielkiej Brytanii. Próbowaliśmy się wyrwać spod tej dominacji, ale tak naprawdę dopiero członkostwo w Unii Europejskiej uczyniło z nas całkowicie niepodległy kraj. Co do kultury, to proszę pamiętać, że nasi najwięksi artyści ostatniego stulecia: James Joyce, Samuel Beckett czy Oskar Wilde, byli prawdziwymi Europejczykami i miało to wpływ na ich twórczość. A Kościół i księża zawsze utrzymywali bliskie związki z kontynentem.
[b]W trakcie kampanii roiło się w Dublinie od Francuzów i Holendrów namawiających do głosowania na „nie”. Przyjeżdżali też politycy z Brukseli, by nakłaniać do głosowania na „tak”. Jaki wpływ mogły mieć naciski z zewnątrz?[/b]