Nazywa się Keisuke Honda, w Japonii kłócą się, czy jest lokalnym Beckhamem czy raczej Cristiano Ronaldo. Napastnik CSKA Moskwa to kolejny po Shunsuke Nakamurze i Hidetoshim Nakacie japoński piłkarz, z którym można wiązać inne nadzieje niż marketingowe.
Honda nie zabłysnął nagle, nie był genialnym nastolatkiem, po którego przyjechały bogate europejskie kluby. Rozwijał się powoli, kiedy miał 19 lat, japońska federacja wspólnie z władzami ligi wybrała go do grona zawodników, w których trzeba zainwestować.
Zadebiutował w J-League w barwach klubu z Nagoi, dwa lata temu wyjechał do holenderskiego VV Venlo, gdzie kibice zaczęli go nazywać cesarzem Hondą.
Po roku został kapitanem, za następne sześć miesięcy był już zawodnikiem CSKA Moskwa, które zapłaciło za niego 6 milionów euro. Rosjanie uprzedzili PSV Eindhoven i Ajax Amsterdam.
W Moskwie Honda nauczył się nosić drogie zegarki na obu przegubach rąk i wydawać pieniądze na ubrania. Japońskie magazyny mody rozbierają go do naga i wyceniają to, co na siebie wkłada. Włosy na blond miał przefarbowane już wcześniej, podobno jeszcze zanim przyjechał do Europy. W grupowych meczach strzelił dwa gole, po detronizacji Nakamury Japonia doczekała się nowego idola.