Nie pamiętam. Ostatniego 1,5 km po prostu nie pamiętam. Wiem, że trener krzyczał do mnie. Widziałam, że Marit i Longa biegły razem, obok siebie, i że się ode mnie oddalały, pamiętam, że ktoś mnie przykrył za metą. To wszystko. Na pewno ostatnie dwa kilometry miałam słabsze niż Bjoergen i Saarinen, ale zrobiłam, co mogłam. Opadłam z sił, to, że Norweżka i Włoszka ze sobą współpracowały, nijak mnie nie tłumaczy ze straconego złota.
Został jeden indywidualny bieg – na 30 km. Teraz liczy się tylko to?
– Nie, wcześniej są jeszcze sztafety, dobra forma przygotowań. A 30 km? To będzie najtrudniejszy bieg sezonu, boję się go. Nie będę tam walczyć z Marit Bjoergen, będę walczyć z całą norweską drużyną. Będą we cztery i zrobią wszystko, żebyśmy z Charlotte Kallą, bo jesteśmy uważane za największe rywalki, dostały w kość po drodze. Bieg łyżwą ze startu wspólnego jest trudniejszy niż bieg klasykiem. Daje więcej okazji, żeby tu nadepnąć na nartę, tu na kijek. W telewizji tego nie widać, ale to wybija z rytmu. Obawiam się tego i mówię to głośno. Dlatego dzisiaj tak mi zależało, żeby pokazać, co potrafię najlepszego.
Zadowolenie ze srebra jest większe niż rozczarowanie brakiem złota?
– Powtórzę: srebro jest wielkim sukcesem. Ale jak 9 kilometrów biegniesz po złoto, upragnione, wymęczone, to masz prawo czuć się smutnym. I to jest smutek, który się da pogodzić ze szczęściem ze srebra. Przecież mogłam mieć brąz, Aino Kaisa Saarinen była tak blisko. Gratulacje dla niej, tak się ładnie pozbierała po kontuzji. Cieszę się, że wyścigi klasykiem już się w tych mistrzostwach skończyły, bo jeszcze jeden i pewnie by z nami wszystkimi wygrała.
Które srebro pani wyżej ceni: to czy z biegu łączonego?