Test, który zleciła polska komisja badająca okoliczności katastrofy smoleńskiej, wykonano wczoraj na samolocie Tu-154M o numerze 102 – takim samym jak ten, który się rozbił 10 kwietnia.

– Eksperymentalny lot rozpoczął się około południa, został przeprowadzony w kraju – mówi Małgorzata Woźniak, rzeczniczka MSWiA.

Według informacji „Rz", lot odbył się na wojskowym lotnisku w Powidzu koło Gniezna i trwał 3,5 godz. Tu-154M pilotowała załoga z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, który zajmuje się przewozem VIP-ów. Załogę dobrano tak, by doświadczeniem odpowiadała tej, która 10 kwietnia leciała do Smoleńska. Na pokładzie byli też eksperci z komisji pracującej pod przewodnictwem szefa MSWiA Jerzego Millera. Czy eksperyment się powiódł? Komisja milczy. – Poczynione ustalenia zostaną podane w raporcie z prac – mówi rzeczniczka resortu.

Eksperyment jest kluczowy dla wyjaśnienia ostatnich chwil tragicznego lotu. Ma odpowiedzieć na pytanie, czy załoga Tu-154 miała dość czasu, by przerwać zniżanie i poderwać maszynę. Jeśli tak, dlaczego się to nie udało.

Z nagrań z czarnych skrzynek wynika, że ok. 20 sekund przed katastrofą pilot kpt. Arkadiusz Protasiuk wydał komendę „odchodzimy". Ale Tu-154 nie zaczął się wznosić. W kabinie zapadło milczenie. Eksperyment ma m.in. wyjaśnić, czy załoga podchodziła do lądowania na autopilocie. Według Edmunda Klicha, byłego akredytowanego przy MAK, byłoby to niezgodne z procedurami. Samolot może bowiem automatycznie przerwać lądowanie tylko, gdy na lotnisku jest system naprowadzania samolotów ILS. W Smoleńsku go nie było.