Twórcy polskiej szkoły boksu Feliks Stamm i Paweł Szydło takich pięściarzy lubili szczególnie – walczących klasycznie, elegancko. Stamm pytany, który z jego pięściarzy zbliżony jest do ideału, odpowiedział, że najbardziej wszechstronni to Zygmunt Chychła, Zenon Stefaniuk i Walasek. – Są też mistrzowie ataku, tacy jak Antkiewicz, Kulej, Kasprzyk – dodał od razu – oraz niezawodni w każdych warunkach: Antoni Kolczyński czy Zbigniew Pietrzykowski.
– Szydło, asystent Stamma, był w Walasku wprost zakochany. Tylko Tadek mógł mówić do niego: – Panie Pawełku. Inni obowiązkowo: – Panie trenerze – wspomina podwójny złoty medalista olimpijski Jerzy Kulej.
– Przyjemnie było na niego patrzeć, tak elegancko się prezentował w ringu. I nigdy nie dążył do nokautu za wszelką cenę. Jak miał zdecydowaną przewagę, to nie chciał już niczego więcej. Ludzie to widzieli i za to go kochali. Był prawdziwym dżentelmenem. Kiedy walczył z Rosjaninem Fieofanowem w Rzymie, mógł go upokorzyć, wykończyć, ale nie chciał. Cały Tadek – mówi „Rz" Marian Kasprzyk, brązowy medalista olimpijski z Rzymu i złoty medalista z Tokio (1964).
Szok w Rzymie
Kiedy Walasek zaczynał w Rzymie finałową walkę z sierżantem armii amerykańskiej Edwardem Crookiem, Kazimierz Paździor cieszył się już ze złotego medalu, a do starcia z Cassiusem Clayem szykował się Zbigniew Pietrzykowski, największy wtedy polski as boksu.
Walasek przegrał pierwsze starcie z krępym, silnym fizycznie Crookiem, narzeczona Amerykanina, słynna sprinterka Wilma Rudolph, biła brawo w pierwszym rzędzie, ale od drugiej rundy to już Polak rozdawał karty. Werdykt przyznający zwycięstwo 3:2 Amerykaninowi był szokiem dla rzymskiej publiczności, która prawie 20 minut dawała wyraz swojej niechęci tak głośno, że prezydent MKOl Avery Brundage nie mógł wręczyć medali pięściarzom.