Złoty medal od serca

Tadeusz Walasek został w pamięci jako skrzywdzony na igrzyskach dżentelmen ringu

Publikacja: 08.11.2011 01:12

Tadeusz Walasek (1936 – 2011). Odszedł kolejny z legendarnych bokserów wychowanych przez Feliksa Sta

Tadeusz Walasek (1936 – 2011). Odszedł kolejny z legendarnych bokserów wychowanych przez Feliksa Stamma

Foto: Forum

Twórcy polskiej szkoły boksu Feliks Stamm i Paweł Szydło takich pięściarzy lubili szczególnie – walczących klasycznie, elegancko. Stamm pytany, który z jego pięściarzy zbliżony jest do ideału, odpowiedział, że najbardziej wszechstronni to Zygmunt Chychła, Zenon Stefaniuk i Walasek. – Są też mistrzowie ataku, tacy jak Antkiewicz, Kulej, Kasprzyk – dodał od razu – oraz niezawodni w każdych warunkach: Antoni Kolczyński czy Zbigniew Pietrzykowski.

– Szydło, asystent Stamma, był w Walasku wprost zakochany. Tylko Tadek mógł mówić do niego: – Panie Pawełku. Inni obowiązkowo: – Panie trenerze – wspomina podwójny złoty medalista olimpijski Jerzy Kulej.

– Przyjemnie było na niego patrzeć, tak elegancko się prezentował w ringu. I nigdy nie dążył do nokautu za wszelką cenę. Jak miał zdecydowaną przewagę, to nie chciał już niczego więcej. Ludzie to widzieli i za to go kochali. Był prawdziwym dżentelmenem. Kiedy walczył z Rosjaninem Fieofanowem w Rzymie, mógł go upokorzyć, wykończyć, ale nie chciał. Cały Tadek – mówi „Rz" Marian Kasprzyk, brązowy medalista olimpijski z Rzymu i złoty medalista z Tokio (1964).

Szok w Rzymie

Kiedy Walasek zaczynał w Rzymie finałową walkę z sierżantem armii amerykańskiej Edwardem Crookiem, Kazimierz Paździor cieszył się już ze złotego medalu, a do starcia z Cassiusem Clayem szykował się Zbigniew Pietrzykowski, największy wtedy polski as boksu.

Walasek przegrał pierwsze starcie z krępym, silnym fizycznie Crookiem, narzeczona Amerykanina, słynna sprinterka Wilma Rudolph, biła brawo w pierwszym rzędzie, ale od drugiej rundy to już Polak rozdawał karty. Werdykt przyznający zwycięstwo 3:2 Amerykaninowi był szokiem dla rzymskiej publiczności, która prawie 20 minut dawała wyraz swojej niechęci tak głośno, że prezydent MKOl Avery Brundage nie mógł wręczyć medali pięściarzom.

– To była polityka. Paździor miał już złoto, Pietrzykowki był faworytem w walce z Clayem, więc trzy mistrzowskie tytuły dla Polaków to by było za dużo. Więc ocyganili Tadka – uważa Kasprzyk.

Po powrocie do kraju zorganizowano zbiórkę na złoty medal dla Walaska. Wykonania duplikatu podjął się znany warszawski jubiler Stanisław Syrzycki. Wręczono go podczas Balu Mistrzów Sportu „Przeglądu Sportowego". Na rewersie medalu był napis: „moralnemu zwycięzcy rzymskich igrzysk".

– Stamm go bardzo cenił, ale uważał, że podobnie jak Pietrzykowski mógł dawać z siebie na treningach więcej – wspomina Kulej. – Obaj przypominali utalentowanych uczniów, którzy nie chcą się przepracowywać. Gdy biegaliśmy, oni schowani na pobliskim cmentarzu dołączali do nas w ostatniej fazie. I później czasami kondycji brakowało – mówi Kulej.

Czwórka do brydża

Na igrzyskach w Tokio aż siedmiu Polaków awansowało do strefy medalowej. Wśród nich Walasek, który w półfinale trafił na rosyjskiego króla nokautu Walerego Popienczenkę. Wcześniej walczyli trzykrotnie, dwa razy wygrał Walasek, raz Popienczenko.

– Tadek nie posłuchał wtedy Stamma. Miał Rosjanina oszukać, poczekać na błędy i skontrować, a postanowił się bić. Walerka trafił kilka razy czysto i tak skończył się ten pojedynek – opowiada Kulej, który w Tokio zdobył złoty medal.

Sam Walasek wiele lat temu mówił, że tego dnia Popienczenko był po prostu za silny. – Stamm radził walczyć ostrożnie, ale ja odpowiedziałem: Panie Felu, nie przyjechałem tu ładnie przegrać.

– Zaczynał boksować tam gdzie ja, w Ziębicach, na Dolnym Śląsku, tylko trochę wcześniej – wspomina Kasprzyk, który w Tokio, podobnie jak Kulej i Grudzień, wysłuchał Mazurka Dąbrowskiego. Co więcej, był jednym z kandydatów do zdobycia Pucharu Vala Barkera, przyznawanego najlepszym technikom olimpijskiego turnieju. Ostatecznie przyznano go Popienczence.

– Walasek miał świetną kontrę, znakomity refleks, bił zabójcze haki na korpus, imponował pracą nóg. Od razu widać było, że to wielki bokser, że zrobi karierę. Jak wyjechał z Ziębic do wojska, to już nie wrócił – powiedział „Rz" Kasprzyk.

– Nie miał tylko nokautującego ciosu, ale i tak niewielu na świecie mogło się z nim równać. Jego kombinacje: lewy, prawy prosty, kontra, były perfekcyjne. W Polsce wygrywał, jak chciał. To był bardzo inteligentny bokser i człowiek. Dobrze grał w brydża. Z Pietrzykowskim, Paździorem i Papą Stammem tworzyli taką stałą czwórkę. Czasami doskakiwał do nich Jurek Adamski. Trochę im wtedy zazdrościliśmy – opowiada Kulej.

Walasek urodził się 15 lipca 1936 roku w Elżbiecinie koło Łomży. Podczas wojny rodzina została wywieziona do Związku Radzieckiego nad Morze Białe, do Archangielska, następnie do Duszanbe. Ojciec później zaciągnie się do polskiej armii generała Władysława Andersa, a rodzina wróci do kraju i zamieszka w Kłodzku. Tam, w sekcji bokserskiej klubu Nysa pod okiem Jana Zycha młody Walasek uczył się prawidłowej pozycji, lewego prostego i sztuki kontrowania. Kiedy po raz pierwszy wyszedł do ringu, miał zaledwie 14 lat i sfałszowaną metrykę, bo rywal był siedem lat starszy.

Tarcza pana Tadeusza

Właściwie całą swoją karierę związał jednak z warszawską Gwardią, w milicji dosłużył się stopnia majora. Stoczył 421 walk, odniósł 378 zwycięstw,

34 pojedynki przegrał i dziewięć zremisował. Trzykrotnie uczestniczył w igrzyskach olimpijskich, zdobywając dwa medale: srebrny w Rzymie i brązowy w Tokio. Trzykrotnie stawał na podium w mistrzostwach Europy. W Pradze (1957) i Lucernie (1959) przegrywał w finale ze sławnym później zawodowcem Włochem Nino Benvenutim i Rosjaninem Giennadijem Szatkowem, a w Belgradzie (1961) zdobył złoty medal, wygrywając z innym pięściarzem Związku Radzieckiego Jewgienijem Fieofanowem. Mistrzostwo Polski zdobył siedmiokrotnie.

– Takich ludzi jak on już nie ma. Prawdziwy dżentelmen, w ringu i poza nim, dobry człowiek. Zacząłem trenować w warszawskiej Gwardii tylko dlatego, że on tam był – twierdzi Jerzy Rybicki, ostatni polski złoty medalista olimpijski w boksie (Montreal – 1976), dziś prezes Polskiego Związku Bokserskiego.

– Jako dzieciak przychodziłem z ojcem oglądać jego walki, a później był moim trenerem. On i Michał Szczepan. Nikt jednak tak nie trzymał tarczy jak pan Tadeusz – wspomina Rybicki i opowiada o tym, jak w lipcu w siedzibie związku obchodzili 75. urodziny Walaska.

– Był w dobrej formie, nie chorował. Mieszkał poza Warszawą, ale utrzymywaliśmy regularny kontakt telefoniczny. A tu nagle wiadomość, że nie żyje. Zmarł u siebie w domu, w nocy z piątku na sobotę. Po śmierci żony mieszkał sam – mówi Rybicki. I dodaje: – To kolejny mistrz, którego będę żegnał jako prezes PZB. Paździor, Olech, Montewski, Słowakiewicz, teraz Walasek, który był mi tak bliski.

Pogrzeb Tadeusza Walaska w środę o 11.30 w Kobyłce

Twórcy polskiej szkoły boksu Feliks Stamm i Paweł Szydło takich pięściarzy lubili szczególnie – walczących klasycznie, elegancko. Stamm pytany, który z jego pięściarzy zbliżony jest do ideału, odpowiedział, że najbardziej wszechstronni to Zygmunt Chychła, Zenon Stefaniuk i Walasek. – Są też mistrzowie ataku, tacy jak Antkiewicz, Kulej, Kasprzyk – dodał od razu – oraz niezawodni w każdych warunkach: Antoni Kolczyński czy Zbigniew Pietrzykowski.

– Szydło, asystent Stamma, był w Walasku wprost zakochany. Tylko Tadek mógł mówić do niego: – Panie Pawełku. Inni obowiązkowo: – Panie trenerze – wspomina podwójny złoty medalista olimpijski Jerzy Kulej.

Pozostało 90% artykułu
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił