– Jesteśmy już po kampanii, więc czemu mielibyśmy to robić? – mówi jeden ze specjalistów od wizerunku Andrzeja Dudy, gdy pytamy, czy niedzielna wypowiedź córki prezydenta była uzgadniana ze sztabem. – To ona wyszła z propozycją, by wejść na mównicę – podkreśla.
Kinga Duda w niedzielę podczas wieczoru wyborczego w Pułtusku zabrała głos tuż po prezydencie. I powiedziała coś, co mogłoby spodobać się krytykom Dudy, zarzucającym mu, że w kampanii nadmiernie grał tematyką mniejszości seksualnych. – Niezależnie od tego, kto wygra te wybory, chciałabym zaapelować do państwa o to, żeby nikt w naszym kraju nie bał się wyjść z domu. Ponieważ niezależnie od tego, w co wierzymy, jaki mamy kolor skóry, jakie mamy poglądy, jakiego kandydata popieramy i kogo kochamy, wszyscy jesteśmy równi i wszyscy zasługujemy na szacunek – powiedziała.
Czytaj także: Plebiscyt na korzyść PiS
Jej słowa szybko zaczęły być komentowane przez aktywistów od prawa do lewa. Ci drudzy, paradoksalnie, zarzucili jej obłudę. Słowo to padło np. w liście otwartym, który do Kingi Dudy wysłały działaczki grupy Dziewuchy Dziewuchom. „Jak wygodnie, przyjemnie i lekko musi być wygłaszać puste slogany, stojąc obok człowieka, który swoją kampanię wyborczą oparł na języku pogardy" – napisały.
Skąd wzięły się słowa Kingi Dudy o tolerancji? Czy w sprawach światopoglądowych jest bardziej na lewo niż jej ojciec? Jeden z polityków PiS dobrze znający rodzinę prezydenta mówi, że nie jest to wykluczone. – Kinga pochodzi z rodziny o złożonym kodzie wartości. Dziadkowie ze strony ojca są bardzo konserwatywni, w odróżnieniu od członków rodziny ze strony matki – tłumaczy.