Grecy nie przegrali z Czechami od 30 lat. W 2004 roku pokonali ich w drodze do mistrzostwa Europy (w półfinale 1:0 po dogrywce). Ale trener Greków przypomina, że futbol to nie matematyka. – Musimy wyjść na boisko we Wrocławiu i wygrać – mówi Fernando Santos.
Grecy po meczu z Polską mają mieszane uczucia. Cieszą się, że uniknęli porażki, ale jednocześnie przyznają, że bardziej stracili dwa punkty, niż zyskali jeden. Rosjanom dziękują, że pokazali im, jak strzelać gole Czechom, bo – jak twierdzi młody gwiazdor Greków Sotiris Ninis – to lepsza i bardziej wyrównana drużyna niż Polska.
A problemy potomków Pitagorasa nie omijają. Kontuzjowany Avraam Papadopoulos wrócił już do domu, Sokratis Papastathopoulos pauzuje za czerwoną kartkę. Dziurę na środku obrony wypełnią, tak jak w drugiej połowie spotkania z Polską, 20-letni Kyriakos Papadopoulos i weteran Kostas Katsouranis.
U Czechów wszyscy są zdrowi, ale obrona również pozostaje najsłabszym punktem. Petr Cech, jeden z najlepszych bramkarzy świata, w meczu z Rosją (1:4) nie nadążał z naprawianiem błędów kolegów. Michal Bilek musi coś zmienić, bo kolejna porażka będzie oznaczać pożegnanie z turniejem.
– Spotkanie z Rosją oddzieliliśmy grubą kreską. To już przeszłość – zapewnia Tomas Pekhart, który mógłby zastąpić w ataku Milana Barosa. Król strzelców Euro 2004 najlepsze lata ma już za sobą, ostatnio leczył kontuzję, a gdy schodził z boiska we Wrocławiu, został przez kibiców wygwizdany.