Ta wiadomość pojawiła się dopiero następnego dnia po jego śmierci, wieczorem, gdy na Fb żona reżysera napisała: „Jureczku, nasz ukochany, najodważniejszy ze wszystkich odważnych. Wczoraj wieczorem w domu i w naszych ramionach, Twoje ciało opuściło nasz ziemski świat”.
Urodzony w Pradze w 1938 roku Menzel, karierę zaczynał w czasach, gdy ludzie sztuki tworzyli grupy, wspierali się, współpracowali. Polska szkoła filmowa, włoski neorealizm, francuskie cinema-verite, wreszcie szkoła czeska , do której sam należał — to były nurty, które kształtowały wrażliwość i sposób myślenia Europejczyków.
— Myślę, że kiedyś znacznie więcej nas łączyło — mówił mi kiedyś Menzel w wywiadzie. — Rośliśmy w podobnych warunkach, kończyliśmy te same szkoły, mieliśmy podobne doświadczenia i ideały, wychowywaliśmy się na tych samych lekturach. W Czechach, jak ktoś odkrył Hemingwaya, to czytali go wszyscy. Jak objawił się Franz Kafka — wstyd było go nie znać. Poza tym grupa była wartością. Dzisiaj każdy żyje inaczej, może wybierać sobie różne subkultury i wartości. Wszystko jest zatomizowane.
Czeską szkołę tworzyli Uher, Chytilova, Jures, Forman, Nemec Passer, Jakubisko. Byli różni, jedni lubili współczesność, inni wracali do czasu wojny. Jedni eksperymentowali z formą, inni robili filmy niemal klasyczne. Łączył ich typ humoru i autoironia.
— W trudnych sytuacjach Polacy rzucają na szalę całą swoją odwagę — twierdził Menzel — Czesi kulą się i uśmiechają półgębkiem. Mamy dystans do siebie i własnej historii.