Jacek Kurowski (TVP) z Brazylii
„Piłka nożna pozwala Brazylijczykom oderwać się od rzeczywistości, zapomnieć o przyziemnych sprawach, takich jak głód i nędza. Futbol jest bardziej potrzebny rządzącym niż nam, zwykłym ludziom" – mówi Ramon Reis. Z zawodu jest fizjoterapeutą, a w wolnych chwilach gra na perkusji na Avenida Paulista, w sercu Sao Paulo.
O sambie może rozmawiać bez końca – o futbolu nie chce, bo się nim brzydzi, uważa za opium dla biednych. Dla mnie, Europejczyka, te gorzkie słowa były totalnym zaskoczeniem. Lecąc do kraju nazywanego ojczyzną futbolu, spodziewałem się narastającej fali radości związanej ze zbliżającym się mundialem. Przeliczyłem się.
Studnie bez dna
Kiedy w 2007 roku Brazylia otrzymała prawo organizacji mistrzostw świata, Ramon Reis był temu przeciwny, ale chyba większość Brazylijczyków myślała inaczej. Mieszkańcy Sao Paulo, Rio de Janeiro, Recife, Porto Alegre, Cuiaby, Natalu, Salvadoru i innych brazylijskich miast wierzyli, że dzięki mundialowi ich los się odmieni.
Jednak pieniądze, które rząd znalazł, nie poszły na poprawę bezpieczeństwa, służbę zdrowia czy edukację, ale głównie na rozbudowę infrastruktury związanej z turniejem. Kilka miliardów reali utopiono w stadionach, a to studnie bez dna. Z 12 zgłoszonych do mistrzostw, na pięciu wciąż trwają prace wykończeniowe. Największe obawy – czy uda się zdążyć na czas – dotyczą Sao Paulo.