Na stanowisku premiera zastąpiła Donalda Tuska w wyniku wewnątrzpartyjnej rozgrywki, a nie wyborów, co osłabia jej polityczną pozycję. Kopacz jako premier nie ma wyborczego sprawdzianu za sobą, tylko przed sobą, co wiąże jej ręce i kładzie się cieniem na wielu działaniach. Pani premier nie może sobie pozwolić na konflikt z żadną grupą interesu, dlatego w ciągu mijających 100 dni za wszelką cenę skupiała się na gaszeniu w zalążku politycznych i społecznych pożarów. Wyjątek stanowi konflikt Bartosza Arłukowicza z lekarzami rodzinnymi. Kopacz, jako była minister zdrowia, musiała sobie zdawać sprawę z nieuchronności starcia z lekarzami od momentu, gdy w październiku została szefową rządu. Mimo to nie kiwnęła w tej sprawie palcem. Zakończenie protestu lekarzy to pierwszy realny test przywództwa Kopacz. Jak dotąd, pani premier nawet nie wypowiedziała się w tej sprawie publicznie. Ale to element szerszej strategii – w odróżnieniu od Tuska Kopacz nie staje po stronie ministrów, gdy wpadają w tarapaty, bo nie są to jej ludzie.
Czytaj także: Terlikowski: Feministkom nic gorszego niż Ewa Kopacz nie mogło się przytrafić
Kopacz ukształtowała swój rząd pod dyktando wewnętrznych koterii w PO. Starała się zachować równowagę między frakcjami Grzegorza Schetyny i Cezarego Grabarczyka. Dziś widać, że to nie były dobre decyzje, bo część ministrów zajmuje się przypadkowymi obszarami – jak Schetyna, który został szefem MSZ. Ostatnie decyzje Kopacz – wysłanie do kilku resortów osobistych pełnomocników – potwierdzają, że pani premier nie jest zadowolona z pracy części ministrów. Ale nie ma pozycji Tuska i nie może ich swobodnie wymienić.
Rzeczywistość i tak zweryfikowała imperialne zapowiedzi Kopacz z exposé. Poza służbą zdrowia w pierwszej kolejności musiała się zająć górnictwem, które jest jak tykająca bomba. Wszyscy premierzy w exposé składali obietnice, których nigdy nie zrealizowali. Tyle że większość szefów rządów mogła zakładać, że zostaną przy władzy przez kilka lat. Kopacz, co było jej błędem, także zakreśliła długoletnią, sięgającą 2020 r. perspektywę swoich rządów.
Na początku premierostwa podkreślanie swej kobiecości stało się ulubionym refrenem Ewy Kopacz. Dziś kobiecość służy Kopacz i jej otoczeniu za tarczę przed merytoryczną oceną dokonań rządu. Tyle że płeć Kopacz nie jest żadnym przełomem w polskiej polityce. Bardzo wcześnie mieliśmy kobiety na stanowiskach premiera, ministrów, na czele NBP i innych urzędów centralnych. Sprowadzanie przez otoczenie pani premier dyskusji na temat osiągnięć rządu do wojny płci to dowód na słabość, a nie na siłę jej ekipy. W dodatku rząd Kopacz nie zrobił niczego konkretnego dla poprawy sytuacji kobiet, choćby na rynku pracy czy też ich roli w życiu publicznym.
Jako partyjna liderka Kopacz zaczęła urzędowanie od znaku pokoju skierowanego wobec lidera PiS Jarosława Kaczyńskiego. Szybko jednak zrezygnowała z tej polityki miłości, gdy okazało się, że gesty wobec PiS osłabiają wyniki wyborcze Platformy. Przed drugą turą wyborów samorządowych Kopacz przystąpiła do ostrego ataku na PiS, a jego kulminacją były wygłoszone przed grudniowym marszem PiS insynuacje, jakoby Kaczyński podpisał w stanie wojennym lojalkę wobec bezpieki. To gwarantuje, że nadzieja na obniżenie temperatury sporu politycznego w związku ze zmianą na szczycie PO była płonna.