Bielecki: Grać możemy tylko z Niemcami

Jarosław Kaczyński powinien wziąć przykład z generała de Gaulle'a

Aktualizacja: 10.05.2016 20:31 Publikacja: 10.05.2016 19:10

Bielecki: Grać możemy tylko z Niemcami

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

To paradoks, ale właśnie rząd PiS może upodobnić stosunki z Berlinem do tandemu francusko-niemieckiego. Partnerstwa, które trwa, niezależnie, kto jest u władzy w obu krajach.

W ostatnich dekadach Francuzi i Niemcy najlepiej współdziałali, gdy ich przywódcy pochodzili z odmiennych obozów politycznych. To przecież socjalista François Mitterrand i konserwatysta Helmut Kohl powołali euro, najdalej idący projekt integracji politycznej Unii. Wcześniej równie dobra była współpraca przez Ren w odwrotnej konfiguracji, między liderem prawicy Valerym Giscardem d'Estaing i socjaldemokratycznym kanclerzem Helmutem Schmidtem czy później między konserwatystą Jacques,em Chirakiem i liderem SPD Gerhardem Schröderem.

Relacje między Polską i Niemcami do tej pory kształtowały się inaczej. Przyjęcie naszego kraju do Unii było wynikiem historycznego porozumienia, jakie zawarła polska lewica i liberałowie z Berlinem. I przez kolejne 12 lat te właśnie ugrupowania były uprzywilejowanymi partnerami sąsiada zza Odry.

Ale teraz to może się zmienić. Niemcy wbrew dzisiejszej polskiej opozycji chcą podnieść relacje z Polską na wyższy poziom. Zapewnić, że partnerstwo jest możliwe, nawet gdy w Warszawie u władzy jest ekipa o zasadniczo odmiennym światopoglądzie niż w Berlinie.

W zeszłym tygodniu „Rz", powołując się na wysokiej rangi niemieckie źródła rządowe, przedstawiła politykę, jaką Angela Merkel zamierza prowadzić wobec sąsiada zza Odry. Kanclerz nie tylko nie chce mieszać się w spór o Trybunał Konstytucyjny (to pozostawia Amerykanom oraz instytucjom europejskim), ale też proponuje utrzymanie bliskiej współpracy na trzech poziomach: dyplomatycznym (huczne obchody 25. rocznicy polsko-niemieckiego traktatu o dobrym sąsiedztwie), wojskowym (wydatny udział RFN w stałej rotacyjnej obecności oddziałów NATO na terenie naszego kraju) i gospodarczej (symbolem nowa fabryka Mercedesa na Dolnym Śląsku).

Takie stanowisko mocno odbiega nie tylko od polityki Waszyngtonu, ale także wszystkich pozostałych dużych krajów Unii, które albo w ogóle nie interesują się Wspólnotą (Wielka Brytania), albo najchętniej wróciłyby do współpracy w ramach mniejszej, starej UE (Francja, Hiszpania, Włochy).

Przyjęcie niemieckiej oferty ma dla Polski sens z kilku powodów. Najważniejszy to brak realnej alternatywy. Przez pół roku rządów PiS nie udało się zbudować sojuszu krajów naszego regionu, tzw. Międzymorza. Państwa, które miałyby wejść w skład takiego porozumienia, zbyt różnią się w tak fundamentalnych kwestiach, jak stosunek do integracji (np. Bałtowie są jej entuzjastami), do Rosji (z którą flirtuje choćby Orbán), do polityki gospodarczej (Słowacja czy Czechy są tu naszymi stałymi rywalami, choćby o inwestycje motoryzacyjne). Porażką skończył się także pomysł zastąpienia Niemiec Wielką Brytanią w roli najważniejszego partnera w Europie, bo Zjednoczone Królestwo raczej odwraca się od kontynentu, niż planuje tu większe zaangażowanie. A współdziałanie z Ameryką już tradycyjnie sprowadza się do bezpieczeństwa w obliczu agresywnej Rosji. Tylko partnerstwo z Niemcami ze wszystkimi swoimi słabościami, obejmuje niemal całe spektrum stosunków międzypaństwowych i pozwala Polsce grać w lidze najbardziej liczących się krajów Europy na równych, na ile to możliwe, zasadach.

Przyjęcie oferty Berlina pozwoli także oprzeć nasz udział w integracji europejskiej na znacznie solidniejszych niż do tej pory podstawach. Na razie dla zbyt wielu Polaków członkostwo w Unii wiąże się głównie z korzyściami finansowymi – kiedy zostaną ograniczone, sens samej przynależności do Wspólnoty stanie pod znakiem zapytania. Taki jest efekt niezrozumienia przez wiele kolejnych polskich rządów, czym tak naprawdę jest wspólna Europa. Jeszcze na kilkanaście minut przed uzgodnieniem traktatu akcesyjnego w Kopenhadze 13 grudnia 2002 r. premier Leszek Miller walczył o większe kwoty mleczne i dopłaty dla rolników! Tymczasem dla Francuzów i Niemców jest rzeczą oczywistą, że fundamentem integracji jest moralne pojednanie obu narodów, postawienie tamy serii wojen, które doprowadziły do ruiny jedno i drugie państwo. Podobne przekonanie powinno także panować odnośnie do relacji polsko-niemieckich, które w przeszłości były przecież jeszcze tragiczniejsze niż te między Berlinem i Paryżem.

Porozumienie z Niemcami nie będzie możliwe bez rewolucji mentalnej przywódców PiS, a przede wszystkim Jarosława Kaczyńskiego. Uznania, że w globalnym świecie Polacy tylko w ramach Unii mogą obronić swoje interesy i dlatego o pomyślność tej Unii muszą dbać tak samo, jak o swój własny kraj.

Francuzi dokonali tej mentalnej rewolucji już dwa pokolenia temu, gdy w 1963 r. generał De Gaulle zawarł z kanclerzem Adenauerem traktat elizejski. Przywódca wolnej Francji, bohater drugiej wojny światowej, zrozumiał wówczas, że nawet jego kraj, przecież już wtedy znacznie potężniejszy niż dzisiaj Polska, nie będzie w stanie samodzielnie obronić swoich interesów na świecie. Urodzony jeszcze w 1890 roku, w zupełnie innej Europie, wojskowy potrafił dokonać skoku w nowoczesność, który do dziś pozostaje podstawą polityki zagranicznej Francji. A skoro tak, to samo to może zrobić Jarosław Kaczyński.

Owszem, gdy zawierano traktat elizejski, Paryż był już trzy lata po pierwszej, udanej eksplozji broni atomowej. To Francja zapraszała pokonane Niemcy na europejskie salony, była tu silniejszym partnerem. O takim układzie z Niemcami Polska może tylko marzyć.

Ale z drugiej strony inicjatywa de Gaulle'a, ledwie 14 lat po powołaniu RFN była o wiele bardziej ryzykowna niż to, co się może wydarzyć dziś. W końcu nikt wówczas nie mógł być pewien, na ile trwała okaże się niemiecka demokracja, na ile rozsądne jest ze strony Francuzów pozbywanie się kontroli nad przemysłem hutniczym i węglowym na rzecz europejskich struktur.

W naszych czasach nie może być żadnych wątpliwości co do zaangażowania Niemiec na rzecz europejskich wartości. I choć Berlin nigdy nie miał tyle władzy w Unii, co obecnie, to stało się tak raczej w wyniku słabości innych partnerów niż dążenia do europejskiej hegemonii przez samą Merkel.

Zainicjowane przez de Gaulle'a francusko-niemieckie partnerstwo budowano stopniowo. Oba kraje nabrały do siebie pełnego zaufania dopiero po dwóch dekadach. Podobnie powinno być budowane zaufanie między Polską i Niemcami – wychodząc od tego, co już teraz łączy rządy obu krajów: utrzymania sankcji wobec Rosji, zachowanie fundamentów jednolitego rynku, zapobieżenia wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii, utrzymania bliskich relacji gospodarczych. Z obu stron od razu powinny być natomiast zaniechane deklaracje wzięte jakby z innych czasów, jak ta szefa europarlamentu Martina Schulza o budowie w Polsce putinowskiego systemu władzy czy Kaczyńskiego o tym, że żołnierze niemieccy nie powinni stacjonować na terenie naszego kraju przed upływem kilku pokoleń. W ten sposób pojednanie i partnerstwo polsko-niemieckie z czasem stanie się niepodważalnym elementem racji stanu obu krajów. Niezależnie od tego, kto w danym momencie będzie rządził w Warszawie i Berlinie.

Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!